czwartek, 27 grudnia 2007

niedziela, 16 grudnia 2007

Vista

Bo mnie zaraz znów pośwista. Zastanawiam się jak to jest możliwe, w jakim my świecie żyjemy, że można wypuścić na rynek kawał takiego gówna jak Windows Vista i wciąż być najbogatszym żywym człowiekiem na ziemi. Osobiście, gdybym miał tego gościa pod krzyżykiem, myślę że wiele bym się nie wahał, pociągnąłbym za spust. Nie z zazdrości, nie przez jakąś długo pielęgnowaną nienawiść, a po prostu za te wszystkie nerwy, które straciłem próbując nakłonić to gówno do jakiej takiej pracy. I po dziesięciu miesiącach wciąż się okazuje, że kolejna rzecz nie działa jak powinna.
Piszę to wszystko z drugiego kompa, na którym od paru dni męczę Linuksa, a dokładniej UBUNTU. I też nie jest jakoś super kolorowo, ale po pierwsze - jest to pierwsza edycja, jaka mi wpadła w ręce; po drugie - nie instalowałem żadnych dodatkowych sterowników, wszystko jest tak jak zeszło z płytki. A po trzecie - jest za darmo, więc nawet gdyby nie działało w ogóle, i tak nie ma co się złościć.
Trzecią opcją jest MAC, ale to już w ogóle zdrada - nie dość, że dwa razy droższy, politycznie podejrzany, to jeszcze nie do wszystkiego się nadaje.

Z rozrzewnieniem wspominam elegancką prostotę Windowsa 95. Wszystko, co tamten system miał robić, robił dobrze. Oczywiście nikt wtedy nie marzył o montowaniu wideo w domu na kompie z 2GB twardym dyskiem, ale nikt nawet nie próbował wciskać kitu, że to jest możliwe. A tymczasem dedykowany Vaio z oryginalnym oprogramowaniem rozkracza się jak rowerek Bobo pod zawodnikiem sumo.
Nie piszę nic na blogu ostatnio, bo zamęczają mnie sprawy papierkowe. Ale klepię wciąż coś na N70, jak tylko będę miał chwilę, powklejam.

piątek, 14 grudnia 2007

W Belgii anarchia

I to jest kolejny powód, żeby się tam przenieść na stałe. Nie mają rządu już prawie cztery miesiące i żyją, mają się dobrze.

wtorek, 11 grudnia 2007

Tako rzecze

ale zara tam od razu trusta...

piątek, 7 grudnia 2007

Wielkosc lopaty

Jednym z najwymyslniejszych ludzkich wynalazkow jest lopata. Mozna nia kopac, ciac, ubijac, podwazac, a nawet wyrywac gwozdzie. Mozna na niej siedziec albo spac, mozna nia chronic sie przed deszczem. Zaprawde, gdybysmy wielkosc Czlowieka mierzyli lopata, moglibysmy dojsc do przesadnie optymistycznych wnioskow.

This monkey's gone to heaven

Butelka wina do obiadu - ale spokojnie, wciaz jemy u Augusto, wiec tluszcz i czosnek wiaza sie z alkoholem i wciaz jestem ok.

czwartek, 6 grudnia 2007

True blue

wtorek, 4 grudnia 2007

Granica

Będzie otwarta 23 grudnia. Pojechaliśmy ustawić barierkę drogową, żeby ludzie z radości nie pospadali do potoku. Mission failed.

niedziela, 2 grudnia 2007

Belgia - uzupełnienia, wyjaśnienia

Podróż, zaplanowana na 5 dni, trwała 10. Czyli wychodzi że było buy one get one free. Tak, jak lubię.
Zaczęło się od stłuczki pod lotniskiem, a potem, zgodnie z regułą Hitchcocka, było coraz bardziej emocjonująco.

Z przerwami na smakowanie piwa, serów i czekolady. Gofrów. Kiełbasek. ETC.
W czwartek i piątek zwiedzaliśmy Ciney i Namur i od razu mi się spodobało. Trochę jak w Anglii, choć spokojniej i zdecydowanie czyściej.

W sobotę byliśmy w Brukseli, pozwiedzać miasto, a potem odwiedzić G. i E. w ich mieszkaniu. Gdy wchodziliśmy do mieszkania, klucz nie chciał się przekręcić. Użyliśmy drugiej kopii. Umknął nam ten fakt uwadze. A nie powinien.

W niedzielę wróciliśmy do Brukseli na późny obiad i spotkanie ze znajomymi E&G. Rozpiliśmy parę butelek wina we trzech: ja, G. i jeszcze jeden koleś, bardzo sympatyczny, o trudnym do zapamiętania imieniu. Po winie przyszła kolej na jakiś likier winopochodny, wyśmienity zresztą, a potem jeszcze trochę piwa, aż zacząłem podśpiewywać, na co gospodarze zareagowali uśmiechami w stylu "a niby Polacy to potrafią tyle wypić". Przyszedł wieczór, musieliśmy wracać do Ciney. Wydawało się nam, że na dziś to koniec przygód. Mieliśmy rację tylko co do tego "na dziś".
W poniedziałek o piątej rano zaczął dzwonić telefon stacjonarny. Akurat chciało mi się pić, więc nie spałem. Nikt nie reagował. Telefon zaczął dzwonić w odstępach kilkuminutowych, bez przerwy, dzwoniło tak aż do siódmej, aż ktoś z domowników wstał i odłożył słuchawkę na bok.
O dziewiątej obudził nas Albert i powiedział, że nie zawiezie nas na lotnisko, bo G. wypadł z okna i ma złamaną miednicę.
Nie znaliśmy szczegółów, ja podejrzewałem, że to okno było jakąś ściemą, że G. biegł rano do pracy i wpadł pod samochód lub coś w tym stylu. W atmosferze nerwowej pożegnaliśmy się, spakowaliśmy, po pierwszej ruszyliśmy na dworzec łapać pociąg.
Na lotnisko dotarliśmy wcześnie, po trzeciej po południu. Lot miał być o siódmej trzydzieści wieczorem. Doczekaliśmy do odprawy, kontroli, już w wewnętrznej poczekalni okazało się, że samolot jest spóźniony półtorej godziny.
Na pokładzie w pośpiechu odprawiono taniec instruktażowy BHP, ledwie dziewczyny skończyły machać rękami, ruszyliśmy.
Nagle BOOOM, wstrząs, zobaczyłem ogień z prawego silnika. Ale nic, wznosiliśmy się jeszcze przez chwilę. Było tak, jak to opisałem w notce z nocy poniedziałkowo-wtorkowej. Wciągnęliśmy w silnik ptaka, co już raz mi się kiedyś zdarzyło, ale wtedy to był dzień i nie było widać części artystycznej, czyli płonącego pierza rozrzuconego przez silnik odrzutowy na paręnaście metrów. I ptak był chyba mniejszy za pierwszym razem.
Po lądowaniu byliśmy już u kresu nerwów - wypadek G., spóźnienie, ten ptak, w dodatku nie miałem pojęcia, w jakim stanie jest nasze auto, bo nie miałem czasu go obejrzeć po stłuczce. Wyobraziłem sobie nas o północy w Treviso, z niesprawnym autem, bez mleka dla Klary, bez pociągów i autobusów. Zdecydowaliśmy się nie lecieć dalej do Treviso, tylko wysiąść.
Mieliśmy kilkanaście minut do ostatniego pociągu do Ciney, złapaliśmy taksówkę, zadzwoniłem do taty, że zostajemy. Pociąg oczywiście odjeżdżał z innego peronu niż to było napisane, a informację podano w ostatniej minucie. Bieg z małą Klarą w nosidełku, waliza, torby, jakaś dziwna kobieta która chciała nam pomóc. Ale zdążyliśmy.
Następnego dnia zacząłem pomagać Albertowi w naprawianiu samochodów. Już jak przyjechaliśmy w czwartek, zauważyłem przed domem kilka aut w różnym stanie rozkładu, a cztery najlepiej wyglądające VW stały rozbebeszone w rzędzie. No więc zaczęliśmy przekładać części z jednego do drugiego, z czwartego do trzeciego, nie mam pojęcia który naprawialiśmy a który psuliśmy. W środę wieczorem wszystkie cztery jeździły.
Mieliśmy ruszyć w drogę w środę wieczorem, maksymalnie w czwartek rano. Albert ma sklep we Włoszech i miał dowieźć tam swoje makrobiotyczne jedzenie. Wszystko jednak skomplikowało się przez pobyt G. w szpitalu. Okazało się, że nie miednica, ale kość udowa oraz dłoń, która musi być składana do kupy operacyjnie.
W środę pojechaliśmy do szpitala i wysłuchaliśmy wreszcie historii z detalami.
Otóż w poniedziałek rano, gdy miał wybiegać do pracy, klucz zaciął się w drzwiach na dobre. Logika oraz wypite w niedzielę wieczorem wino podpowiedziało mu, żeby wszedł na pierwsze piętro i zeskoczył z balkonu.
Przeleciał przed oknem pokoju, w którym leżała jego dziewczyna, padł na chodnik i tak już został. Ona widziała go z okna, ale nie mogła do niego wyjść, bo drzwi zablokowane. Zaczęła dzwonić do jego rodziców na telefon stacjonarny.
Nie wiem, kto wezwał pogotowie, o której go zabrali w końcu z tego chodnika, nie dopytywałem. Troszkę nie wypadało się jednak z tego śmiać w szpitalu.
Tak więc w czwartek po południu powiedziano nam, że będziemy wracać w piątek lub w sobotę.
Ruszyliśmy w końcu w piątek o drugiej po południu. Spędziliśmy w aucie 26 godzin. Mieliśmy deszcz, mgłę, śnieg, znowu mgłę, właściwie dobra pogoda była tylko w siedemnastokilometrowym tunelu pod Alpami.
W Treviso najbardziej obawiałem się rachunku za parking. Za cztery dni miało być trzydzieści pięć euro, a staliśmy dziesięć.
Ale że przyjechaliśmy w godzinie obiadu, na parkingu w okienku kasy nie było nikogo. Z parkingu nie było żadnego innego wyjścia, kasy automatycznej. Naprawdę chciałem uczciwie zapłacić. Nie dało się. Okienko było otwarte, zajrzałem do środka. Zobaczyłem mały pstryczek elektryczek. Nacisnąłem. Szlaban się podniósł.
Aby jeszcze zwiększyć oszczędności, zamiast autostradą, ruszyliśmy drogami zwykłymi. Co dało nam kolejnych parę euro na opłatach i pewnie z dziesięć euro w paliwie, bo nasze auto jest najbardziej ekonomiczne przy 70 km/h jak się okazuje. Zużyliśmy o połowę paliwa mniej niż w drodze do lotniska.
Ot i tyle przygód, teraz tylko musimy załatwić sprawy ubezpieczeniowe, poskładać nasze auto do kupy, w międzyczasie załatwić wszystkie papiery dla Ryanair. Teraz już jestem zdeterminowany, żeby się tam dostać. Mają przecież bazę w Belgii.

piątek, 30 listopada 2007

Wracamy

Tego, co w środku, nie ośmielę się pokazać. W każdym razie wracamy, mamy przed sobą 1400 km. Byle dotrzeć przed poniedziałkiem.

wtorek, 27 listopada 2007

Luke

Bilety lotnicze przepadły, więc musimy wrócić samochodem. Z czterech VW musimy zrobić jednego sprawnego. Tak to wygląda w praktyce.

PS

PS Nie mow hop. Zaraz po starcie uslyszalem glosny huk i zobaczylem eksplozje w prawym silniku, rzucilo calym samolotem. Przez chwile wznosilismy sie dalej, ale zaraz zwolnilismy, zaczelismy krazyc nad lotniskiem na niskim pulapie. Wiedzialem, ze cos jest nie tak. Po nieznosnie dlugiej chwili podali komunikat, ze zderzylismy sie z ptakiem, samolot jest pod pelna kontrola, ale zgodnie z procedura bedziemy ladowac z powrotem w celu sprawdzenia silnika. Brzmialo to tak, jak brzmiec powinno, ale uczucie pozostalo wielce nieprzyjemne. Wyladowalismy normalnie, tylko pierwszy raz w zyciu slyszalem oklaski na pokladzie. Zobaczylem jak pilot malenka latarka oglada silnik w towarzystwie jakichs strazakow. Po paru minutach wrocil do kabiny i powiedzial, ze silnik WYGLADA OK i ze polecimy dalej. Ja policzylem opoznienia, pomyslalem o naszym stuknietym aucie, ktore nie wiadomo, czy dziala, dodalem do tego WYGLADA OK i poprosilem stewardesse zeby nas wysadzila. Co zrobila bez protestow. Za nami wyszlo jeszcze pare osob. Potem szybko lapalismy pociagi, w koncu przed polnoca dotarlismy tu. Ot i tyle. Przygod nam sie zachcialo.

poniedziałek, 26 listopada 2007

Hop

Samolot z Brukseli opozniony, ale nawet nie podejmuje sie na tej klawiaturce opisac tej krotkiej, ale pelnej przygod podrozy. Zreszta sami jeszcze nie wszystko wiemy, tylko tyle ze po wczorajszej imprezie Gael zlamal miednice. Pomijajac to caly wyjazd byl niezwykle udany, relaksujacy i przyjemny.

czwartek, 22 listopada 2007

Wyjazd do Belgii

I już przed lotniskiem zaczyna się dobrze:
A to dopiero początek przygody, hehe.

wtorek, 20 listopada 2007

Formularze

Wypełniam dziesiątki, setki formularzy dla mojego przyszłego (mam nadzieję) pracodawcy. Mam nadzieję że dam z wszystkim radę do połowy stycznia.

Pozdrawiam,

M

poniedziałek, 19 listopada 2007

Spotkanie fotografow

Wczoraj bylem na spotkaniu lokalnych fotografow. Banda szalencow, jak to na prowincji. Jedna pozytywna mysl mnie dzieki temu spotkaniu naszla - jesli oni sa w stanie zarobic na zycie w tym fachu, to i ja leciutko dalbym rade. Jesli latanie mnie nie wciagnie, to po roku kupie sprzet i zaczne wlasna dzialalnosc.

czwartek, 15 listopada 2007

Zima

Zimno. Mimo pelnego slonca mam na sobie trzy bluzy, kamizelke i czapke. Liscie dawno juz poopadaly, wiatr hula bez przeszkod miedzy drzewami. Nie zdazylem ze zmiana pracy przed zima.

Oto odpowiednia sciezka dzwiekowa: http://www.deezer.com/?urlIdSong=46919

Dobre wiesci

Zostalem zakwalifikowany na kurs do Ryanair. Fantastycznie. Teraz mam milion spraw do zalatwienia, przy tym wciaz pracuje i brak mi na to czasu. Ale nie chcialbym przepuscic takiej okazji. W koncu po paru latach mozna zostac nawet pilotem. No i na kurs pojechalbym do Dimuszki, do Dublina. Piec tygodni spedzonych jak za starych, dobrych lat.

wtorek, 13 listopada 2007

Heban

Budowa akweduktu weszla w przedostatnia, jesli dobrze licze, faze. Rury polozone, pierwszy zbiornik tez, teraz laczymy te elementy w calosc. Nie moge uwierzyc, ze wciaz w tym wszystkim tkwie. Bylem pewien, ze szukanie pracy nie zajmie mi wiecej niz miesiac. Przeczytalem Heban i uderzylo mnie, jak wiele opisow prymitywnych plemion afrykanskich pasuje do Wlochow. Ich powolnosc, niezorganizowanie, wiara w moce nadprzyrodzone, a przy tym zupelny brak krytycznego spojrzenia na siebie. I nieufnosc do obcych.
Nadzieja w Irlandii.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Ta karczma Rzym sie nazywa

Zupelnie zwariowanych 27 godzin. Nocna jazda sypialnym sado-maso wagonem do Rzymu. O 8 rano bezowocnie szukalem prysznica na dworcu glownym, w koncu, zrezygnowany, w zdemolowanym kiblu, oczyscilem sie symbolicznie wilgotnymi chustkami, ktorych cale pudelko mialem w walizce dzieki roztropnosci zony. Przebralem sie w garnitur i udalem do hotelu, gdzie miala odbyc sie rekrutacja.
Z poczatku wszystko wygladalo super, rzutnik, prezentacja w powerpoincie, entuzjastyczna pani rekrutantka. Ale zaraz zabraklo formularzy, potem zaczeli przychodzic spoznieni Wlosi - rozjebancy. A potem sie okazalo, ze pani jest jedna, ludzi dziesiatki, jakies laski chca byc przesluchane pierwsze, bo maja samolot do zlapania; zrobil sie scisk na korytarzu, powstala jedna lista kolejkowa, awantura, potem druga lista, sprawiedliwsza, alfabetyczna. Zrozumialem nagle, ze nie ma mowy, by dotarlo do mnie przed zmrokiem. Wiec zagadalem jakos grupe tych co im sie spieszylo i ominalem reszte kolejki. Sprawiedliwosc musi byc po naszej stronie.
Sama rozmowa wypadla sympatycznie, ale jaki wynik, mam dowiedziec sie za pare dni. Gdybym dostal te prace, przewrocilo by to cale nasze zycie kolejny raz do gory nogami, ale szczerze mowiac nie mialbym nic przeciwko.

Potem tez nie bylo duzo lzej, kupowanie biletu na szybcika, w Veronie 8 minut na przesiadke przy sprzecznie oznakowanych peronach, w dodatku trzy pociagi odjezdzajace dokladnie o tej samej godzinie i minucie. Typowy wloski bajzel, a w tym wszystkim ja, biegajacy po calej stacji w wymietym garniturze i rzucajacy na cale gardlo k. macie i cos o matkach jebanych makaroniarzy. Poniosly mnie dzikie kurwy, kolejny raz w tym kraju. W koncu zaufalem ogloszeniu przez megafon, sprzecznemu z cala reszta informacji, podanemu pol minuty przed odjazdem. Jestem chyba we wlasciwym pociagu, bo konduktor sprawdzil bilet i nic nie powiedzial. Rozumiem teraz, czemu z takim oblakanczym uporem wszyscy jezdza tu wszedzie samochodami. Transport publiczny jest szkodliwy dla psychiki.
Bede w domu koszmarnie pozno, a jutro ide do tyry. Mam nadzieje, ze to bedzie czegos warte.
Na pocieszenie czytam Heban Kapuscinskiego, a w przerwach ogladam filmy Antonisza wrzucone z Youtube na N70. I to by bylo na tyle.

niedziela, 11 listopada 2007

Bernadia

Zastanawiając się nad dalszą drogą, wjechałem na najwyższe wzniesienie w okolicy - górę Bernadię.
Coś jakby się przejaśniło.

sobota, 10 listopada 2007

Pulpety wloskie - obiecany przepis

Pulpety wloskie

0.5 kg wolowiny miel.,cebula, jajko, parmezan, chleb kruszony, (rodzynki, orzeszki piniowe - niekoniecznie), mleko, nac pietruszki. Wymieszac, zrobic male kulki.

Sos: cebula, oliwa, pomidory z puszki, sol, bazylia.

Cebulke podsmazyc na oliwie, wlac pomidory. Dodac troche cukru, kostke rosolowa. Gotowac 15-20 minut. W tym czasie uformowane pulpety podsmazac na patelni, wrzucac do sosu. Gotowac razem jeszcze 10-15 minut.

Czarna Mewa

Zrobiłem sobie rano kawy na przebudzenie, dokładnie taką porcję jaką wypijał codziennie tata jak tu był z wizytą i czuję się jak wiedźmin po eliksirze. Puściłem sobie Arch Enemy (pierwszą płytę) i brzmiało to dla mnie jak najwolniejsze rege. No to już nie wiem co.
Dziś i jutro czekają mnie dwa dni nauki - przygotowuję się do poniedziałkowej rozmowy z Ryanair. Trzymajcie kciuki.

Na uspokojenie puściłem sobie to: http://www.deezer.com/?urlIdSong=38463

Porąco go lecam.

M

czwartek, 8 listopada 2007

Ty już chłopie nie myśl

A beer a day keeps the shrink away

środa, 7 listopada 2007

7-11-7

to może być szczęśliwy dzień, data wygląda bardzo sympatycznie...

poniedziałek, 5 listopada 2007

Odrobiny odwagi...


...wymaga, żeby jadąc kompletnie pustą drogą, w nocy, po bezludziu, puścić sobie muzykę z "Fire walk with me" Lyncha. Black dog runs at night...
Za to ciarki na plecach gwarantowane.

niedziela, 4 listopada 2007

Austria

W sobotę pojechaliśmy odwiedzić Ramonę i Roberta w Austrii. Zabraliśmy ich ulubiony tort, butelkę napitku w prezencie, cały bagażnik rzeczy potrzebnych młodemu małżeństwu z dzieckiem na dwudniowy pobyt i ruszyliśmy.

Trasa z Gemony do Austrii to jeden z ciekawszych fragmentów drogi, jakie widziałem w Europie. Jedzie się przez góry nowoczesną autostradą; po bokach migają stare mosty kolejowe, jakieś miasteczka ukryte w dolinach; stoki są porośnięte gęstym lasem, dopiero na pewnej wysokości wyłaniają się skalne ściany. Nawet przy idealnej pogodzie, w pełnym słońcu, tu i ówdzie unoszą się jakieś mgiełki, wokół szczytów zawsze kłębią się białe kłaczki chmur. Można sobie puścić muzykę Clannad i jeździć tak godzinami.

Wizyta była jak zwykle bardzo sympatyczna, wypiliśmy z Robertem sporo lokalnego piwa, zjedliśmy trochę tradycyjnego austriackiego jedzenia jak pieczone golonki, kapusta, szynka i ciemny chleb. Potem ogarnął nas szał latania maleńkimi helikopterkami, które wyposażone są w celowniki optyczne i mogą się nawzajem zestrzeliwać.
Położono nas spać późno.

Dziś rano po śniadaniu wybraliśmy się na zwiedzanie, zobaczyliśmy najbrzydszy budynek na świecie (albo najładniejszy, zależy co się brało)


Potem pojechaliśmy na
wienerschnitzel, a potem już był czas, żeby wracać.

Napiszę wam, kiedy mi odżyje wątroba. Dieta śródziemnomorska stępiła moją wytrzymałość na świńskie mięso. Chyba już na zawsze będę musiał pozostać przy pomidorkach, oliwkach, ewentualnie delikatnych pulpecikach przy niedzieli (na które mam świetny przepis).

PS Mam jakieś wpisy w N70, ale nie czuję się na siłach, by teraz wrzucać. Cierpliwości.

środa, 31 października 2007

Cabin Crew

Dostałem propozycję pracy, ale... z Irlandii. Jako Cabin Crew w Ryanair (cabin crew to ci co zamykają drzwi i sprzedają kawę rozpuszczalną w cenie niewielkiego domowego ekspresu oraz wykonują część artystyczną przed startem). 12 listopada 2007 mam rozmowę kwalifikacyjną w Rzymie, napisałem, że przyjadę, choć wciąż się jeszcze zastanawiam. Czy ktoś z was pracował dla Ryanair? Ktoś coś wie o tej pracy? Na ile realne są te stawki, którymi kuszą na stronie (25 koła euro na rok)?

Bardzo byłbym wdzięczny za jakieś informacje na ten temat.

Na wszelki wypadek nadal cisnę po stałej linii grafika/internet/fotografia.

piątek, 26 października 2007

Muzyka za darmo

Mozecie miec kazda muzyke za darmo w 4 prostych krokach:

1. Kupujecie plyte, ktora chcecie miec
2. Robicie kopie bezpieczenstwa - macie do tego prawo
3. Idziecie do sklepu muzycznego i zwracacie oryginalna plyte, jako produkt nie spelniajacy swojego zastosowania. Muzyka ma was bawic lub zachwycac, a ta akurat plyta was nie bawi i nie zachwyca. Kto wam udowodni, ze jest inaczej?
4. W domu zostaje wam kopia zapasowa, ktorej mozecie sobie posluchac przezwyciezajac obrzydzenie oczywiscie :-)


Komentarz: nalezy te metode stosowac masowo. Jesli sprzedawcy beda odmawiac zwrotu pieniedzy - jest to przyczynek zeby stwierdzic, ze muzyka jednak nie jest zwyklym produktem, skoro nikt nie bierze odpowiedzialnosci za jej jakosc - czyli pobieranie i udostepnianie jej za darmo nie jest takim samym przestepstwem, jak np kradziez i rozdawanie na ulicy np. ubran. Mozna na tej podstawie stworzyc jakis casus prawny.

Kazda odmowe mozna zaskarzac w sadzie konsumenckim - sprzedawca nie ma prawa odmowic zwrotu pieniedzy za WADLIWY towar, a muzyka, ktora cie nie bawi, jest towarem WADLIWYM! Nikt natomiast nie jest w stanie sadownie udowodnic tobie, ze ta muzyka jednak w skrytosci ducha sie tobie podoba.

Jesli zjawisko zwracania plyt stanie sie masowe, kretyni muzycy i kretyni wydawcy wreszcie sie zastanowia nad nowym i bardziej sprawiedliwym sposobem dystrybucji. Nikt normalny nie chce muzyki zupelnie za darmo, ale nikt normalny nie chce placic kosmicznych pieniedzy za plyty, na ktorych jest jeden prawdziwy utwor i dziesiec wypelniaczy.

POZDRAWIAM! PODAJCIE DALEJ!!!

wtorek, 23 października 2007

Przeziebienie

Przeziebilem sie. Wreszcie chwila dla siebie. Ostatnie dwa tygodnie w ciaglym biegu, brak czasu nawet na pisanie na N70.
Teraz jestem w poczekalni u lekarza, szesc osob przede mna, wyglada to na godzinke bezczynnosci.
Szkola odebrala mi czas na cokolwiek innego, dzieki czemu czuje sie troche lepiej, bo nie mam kiedy myslec. Mam nadzieje, ze to wszystko do czegos doprowadzi.

Sytuacja w kraju zaczela mnie mocno interesowac, czemu sam sie dziwie. Byloby dobrze, zeby te wybory nie skonczyly sie, jak wszystkie poprzednie, kompromitacja zwyciezcow.

środa, 17 października 2007

Bezruch

Jestem w gorach. Nic do roboty. Zoran kopie, Mladen asystuje, ja szukalem drobnych zajec do 14, teraz sie wyluzowalem i stoje z lopata. Zapomnialem sobie wgrac do Nokii czasowniki nieregularne do nauczenia, bylby jakis pozytek z tej bezczynnosci.
W gorach jesien, niektore drzewa juz calkiem lyse. Probuje wymyslic jakas historie na jednominutowke, ktora chcialbym nakrecic jeszcze w tym roku. Nic nie przychodzi do glowy. To znaczy mam pomysly na dluzsze rzeczy, pod 10 minut, ale wiem, ze w tym roku to nierealne zeby cos takiego zrobic. Koparka oglusza, nie mozna sie skupic.

sobota, 13 października 2007

Połowa weekendu za nami

I nie ma się czym chwalić. Wczoraj wieczorem, po powrocie z roboty i po dwóch godzinach szkoły, objąłem pełną opiekę nad Klarą, bo Francesca miała wychodne z koleżankami. Klara była grzeczna, spała, musiałem ją tylko przewinąć i nakarmić, raz o dziewiątej, raz o północy. Żeby nie zasnąć, puściłem sobie Szeregowca Ryana, w związku z tym zostałem na nogach do późna, aż zrobiła się pora na następne karmienie, choć Franci była już w domu.
Tak więc wstałem dziś późno i z trudem, zrobiłem ledwie co, jakieś poprawki w CV, wysłałem też formularz zgłoszeniowy na wybory, bo muszę się zarejestrować w konsulacie w Milano. Milano to po naszemu Mediolan, chyba jeszcze tylko w Polsce używa się nadal tej średniowiecznej nazwy, co wprowadza mnóstwo zamieszania.
Po pierwszym tygodniu chodzenia do szkoły jestem kompletnie wykończony. Mam nadzieję, że to się na coś przyda.

czwartek, 11 października 2007

Synergicznosc

Dzis jestem w bazie, czyszcze sprzet. Odkrywam nowe zastosowanie zasady synergicznosci - jesli postawic jedna niedokladnie umyta ciezarowke obok drugiej, to obie wygladaja na umyte znacznie dokladniej. Ale jak to sie dzieje, nie potrafilbym teraz wytlumaczyc.

środa, 10 października 2007

Wiele

moznaby powiedziec o mojej firmie, ale na pewno nie to, ze specjalizujemy sie w kladzeniu asfaltu.

Czekamy

Czekamy na asfalt. Podobno mamy sie wyrobic przed poludniem, ale ja znam zycie, a jeszcze lepiej znam te firme i nie sadze, by bylo az tak dobrze. Dzis szkola, musze byc w domu na piata zeby zdazyc.

wtorek, 9 października 2007

Autostrada

Wczoraj bylem w szkole. Bardzo sympatycznie, nawet jesli nie wyglada mi to na najbardziej zwariowana ekipe pod sloncem. Oczywiscie nie obylo sie bez typowego wloskiego balaganu, z 22 osob o rozpoczeciu kursu zawiadomiono tylko 8, wiec wciaz jest szansa, ze jeszcze ktos ciekawy sie trafi. Ale nawet jesli nie, to i tak bedzie fajnie.
Zaczalem wreszcie wysylac moje CV, znalazlem w gazetach kilka nienajgorszych ofert. Los sie musi odmienic.
Dzis pracowalismy w jakiejs dziurze pod Trieste, niezly kawal drogi, trzeba jechac autostrada. Robota przy asfalcie, wiec ciezka, ale zawsze jakas odmiana. Najprzyjemniejsze bylo to, ze pierwszy raz od kilku miesiecy jedlismy w normalnej wloskiej knajpie, a nie u naszego burdeltaty. Innymi slowy, znow jest nadzieja, ze bedzie chcialo sie zyc.

poniedziałek, 8 października 2007

Poniedzialek po powrocie

Zjazd z gor do bazy zajal mi 26 minut, ale musialem jechac ostroznie, bo droga pelna mokrych lisci, wiec przy zjezdzaniu w dol jakiekolwiek mocniejsze hamowanie odpada. Sama jazda przez sloneczny, jesienny las, bardzo przyjemna. Zobaczymy, jak bedzie przy gorszej pogodzie.

Poniedzialek po obiedzie

Jestesmy juz po obiedzie. Pisze dopiero teraz, bo do pracy jechalem motorem. Dzis zaczynam szkole, musze wrocic o czasie. Bede tak jezdzil trzy razy w tygodniu.
Rano na motorze jest zimno, zwlaszcza troche wyzej w gorach. Zwlaszcza gdy zamiast skory mam na sobie niebieski drelich Zeka.

Jest

niedziela, 7 października 2007

W muzeum

Niedziela była ciepła i słoneczna, wymarzony dzień na rodzinne wycieczki. Pojechaliśmy do Cividale i odwiedziliśmy muzeum archeologiczne. Niewielkie, ale ciekawe i z miłą obsługą. A Cividale, wiadomo, prześliczne.
To był pierwszy raz, kiedy Klara pozwoliła się nosić w nosidełku. Może wreszcie nie trzeba będzie jej dźwigać w samochodowym foteliku, zrobiła się teraz dość ciężka i przy większych odległościach można się nieźle zasapać.

sobota, 6 października 2007

Deszcz (ten z horyzontu)

Oto jest! Cały tydzień oczekiwany! Proszę bardzo! W sobotę, niech go szlag!

piątek, 5 października 2007

XXX

Kolesie od rur tradycyjnie juz dali wczoraj plame, przyjechali z niesprawnym generatorem. Godzinka zeszla na probie uruchomienia, potem kolejna zanim dowieziono nasz generator, potem byl obiad i przez to wszystko robote skonczylismy po 19. Po powrocie z takiej szychty uczciwy robotnik wyjmuje szesciopak piwa, zapuszcza na widele jakies xxx, jako substytuty kolacji i zycia rodzinnego, na ktore to rzeczy w ich pelnej wersji nie ma juz sily. Piwa w domu nie mialem, wyslalem zone do tesciow po jedno, po xxx nawet nie bylo dokad posylac, musial mi wystarczyc program o samolotach na History Channel. I wystarczyl, po pol godzinie sam bylem samolotem, a moze supermenem, w innej, lepszej rzeczywistosci. Robotnicze zycie.
Przed chwila zatrzymali nas nad gorskim potokiem uzbrojeni po zeby karabinierzy. Pol godziny sprawdzali przez radio moje prawko. W koncu pozwolili nam jechac. Jaki z tego moral? Zaden, absolutnie zaden.

czwartek, 4 października 2007

Deszcz na horyzoncie

Deszcz na horyzoncie. Jest szansa. Mam propozycje pracy na stacji benzynowej. Sam nie wiem. Moze mialbym wiecej czasu na szukanie normalnej roboty. Tymczasem snilo mi sie dzisiaj, ze zaczynalem gdzies prace pielegniarza. W tej chwili nie pogardzilbym robota listonosza - caly dzien smigasz po wsi na motorze, posada panstwowa, jak juz ja masz, to ci jej nikt nie zabierze. Ale nie, ja powinienem sie jednak sprezyc i znalezc te jedna wlasciwa. Polsrodki nigdzie nie prowadza. Mozliwe, ze wezme te benzyne, bo w czasie przerwy obiadowej moglbym rozsylac oferty.
Jestesmy juz w polowie drogi, pokrywa chmur coraz lzejsza, deszcz sie oddala. Moze i lepiej, dzis spawamy rury, tylko zdecydowana ulewa moglaby nas przegonic.

środa, 3 października 2007

Inemuri

I znow przetrwalem do piatej, dzieki wewnetrznej hibernacji, ktorej ostatnio stalem sie mistrzem. Codziennie staram sie przesunac ten moment dnia, kiedy w ogole zdaje sobie sprawe, ze jestem w pracy. Tak samo jak w japonskiej sztuce Inemuri, najwazniejsze, by w odpowiednim momencie sie obudzic.
Ech, w Lekkiej Kolejce Doklandzkiej to sie dopiero przysypialo... Albo w autobusie N50. Jechal ktos z was kiedy autobusem N50 z Trafalgar Square na Beckton o trzeciej w nocy? Na gornym pokladzie impreza, ludzie czestuja sie browarami, ja jakims cudem mam dwie torby kanapek z Preta, w tym trzy zestawy sushi, ludzie sie czestuja, co chwila ktos przysypia, ale wszyscy juz zdazyli powiedziec sobie gdzie kto wysiada, kto na Waterloo Circus, a kto na Westferry, wiec co chwila blyska czerwone swiatelko BUS STOPPING i wrzeszcza OY MAN, THAT'S YOUR STOP, MAN. I tamten zrywa sie z nieprzytomnym wzrokiem, porywa ogromny plecak, jaki wszyscy przysypiajacy w nocnych autobusach zawsze przy sobie maja i z wielkim hukiem zbiega po schodach, moze nawet lamiac kark na dole, nie wiem, nigdy nie chcialo mi sie sprawdzac.

Jedenasta

Jedenasta. Pelne zaskoczenie.

Nowe rekawice

Zapach brezentu, zwinietego na zime w garazu.

poniedziałek, 1 października 2007

Zgadzam sie

Juz dziesiata. I slusznie, ze dziesiata.

Pozytywny poniedzialkowy poranek

Pozytywny poranek, a przeciez moglby taki nie byc. Wstalem o 6 i zrobilem 150 brzuszkow w 3 seriach po 50 (jak zaczynalem, to seria 20 mnie zabijala).
Portfolio zaczyna jakos wygladac, moze nie zdobedzie webesteem award, ale tez chyba nie kluje w oczy. Niedlugo premiera.
Pogoda jak na poniedzialek niedobra, czyli slonecznie i brak nadziei na deszcz. Ale wytrzymam. Zreszta co innego mam zrobic. Dostalem propozycje pracy w pizzerii. To moze lepiej od razu jechac do Sierra Leone do kopalni diamentow. Albo w UK z Chinczykami zbierac slimaki morskie na plazy.
Klara ma juz prawie 5 kilo, to zasluga cudownego unyta, zakupionego za 45 euro, podajacego sztuczny pokarm z piersi. I skonczyly sie codzienne tortury z butelka, Klara jest pogodna i rozesmiana.
Moje notki stracily swoj poetycki charakter, ale droga w gory dluga, bosniacy przeklinaja, rzuca mna po kabinie, trudno sie skupic. Nastroj nie ten.
Waham sie w sprawie wyborow, ciagnie mnie bardzo, by zaglosowac na Korwina, ale ten Giertych... Spac mi to nie daje. Serio.

niedziela, 30 września 2007

Weekend

Sobota
Wczoraj mialem pracowity dzien - rano kilka spraw do zalatwienia w Udine, potem walka z portfolio. W Udine setki, tysiace samochodow i kompletny brak ludzi. Przygnebiajace i odpychajace wrazenie.

Niedziela

Dzis zrobila sie niezwykle piekna pogoda, Francesca postanowila nas zabrac nad gorskie jezioro, ktore odwiedzila kiedys ze szkola gdy miala 7 lat. Droga okazala sie dalsza, niz to zapamietala, ale zupelnie nam to nie przeszkadzalo, bo zaczela sie jesien i w pelnym sloncu gory wygladaly wspaniale. Zamiast autostrada pojechalismy bocznymi drogami, co jeszcze dodalo wyprawie uroku. Po poltorej godziny jazdy dotarlismy do Tarvisio, ktore skojarzylo mi sie z Zakopanem, tylko bez rzesz turystow. Z tamtad juz tylko 7 kilometrow i znalezlismy sie w bajkowym krajobrazie. Mieszany las lisciasto-iglasty wszedzie dookola, na szczytach gor snieg, a w srodku krystalicznie czyste jezioro. Troche ludzi, akurat tyle, zeby nie czuc sie dziwnie. Nad jeziorem malenka chatka obita kora, w srodku bar "Siedmiu krasnoludkow". Podaja bardzo dobra goraca czekolade. Odzyskalem troche nastroj i energie do pracy. Z czego zaraz skorzystam i moze dzisiaj uda mi sie dobrnac do jakiejs wstepnej wersji tego portfolio.

piątek, 28 września 2007

Zaskoczenie

Zaskoczylem wczoraj samego siebie i przepracowalem pare godzin nad portfolio. Jesli nie zabraknie mi sil, skoncze moze jutro. Uzylem nigdy nie ukonczonego projektu, ktory stworzylem 3 lata temu, przed wyjazdem do UK, z mysla o znalezieniu pracy tam. Ha, gdyby sie wtedy udalo, nie mialbym zony i corki. Ale tez w blocie bym teraz nie ryl. Ciekawe to jest. Ale bloto mam nadzieje przejdzie do historii niebawem.

Jedziemy w gory, identyczna pogoda jak wczoraj, podobne prognozy. Mysle, ze bedziemy predko wracac. Nie chce zapeszyc. Wygladaja ladnie te gory, nie da sie ukryc. Zeby tak na szlak jezdzic, a nie do roboty...

czwartek, 27 września 2007

I'm only happy when it rains

A jednak. Minela ledwie godzina przy zawalonym kompletnie wykopie, pojawily sie najpierw klaczki mgly, potem zagrzmialo, pociemnialo, zakryla nas wielka chmura i zaczelo lac. Wracamy. Jeszcze nie wiem, co zrobie dalej z tak pieknie rozpoczetym dniem, moze zloze do kupy moje portfolio, albo bede oddychal holotropowo i w koncu mnie olsni o co mi w tym zyciu chodzi. W kazdym razie dobrze, ze pada.

Kaprysy pogody

Mialo dzisiaj padac, i to mocniej niz wczoraj. Tak mowily wszelkie prognozy. Nawet sie nie nastawilem na wstawanie, myslalem, ze tylko wychyle rano glowe, zobacze ze leje i wroce do lozka, do Franceski. A tu niebo prawie czyste. Jedziemy w gory. Wszystko bedzie oczywiscie mokre, zablocone i do odgruzowania. Najgorszy scenariusz i juz nie jest mi lekko i dobrze.
Strumien Cornappo, ktory wlasnie mijamy, zmienil sie w dobre miejsce do uprawiania river surfingu. Gdybym tylko znalazl gdzies deske...
Siedze wciaz w ofertach pracy i jestem coraz pesymistyczniej nastawiony. Kazda praca wyglada na gowniana, w dodatku za minimalne pieniadze. Ale musze szukac dalej. Zanim zdecyduje, ze czas wracac do Anglii, musze dla przyzwoitosci i spokoju sumienia sprobowac przynajmniej jednej jeszcze roboty.

środa, 26 września 2007

Odwrot

Moglo byc tak albo tak, a wyszlo, jak to w zyciu, zupelnie owak. Wariant mieszany, czyli wracamy do domu, ale mokrzy i po spoznionym obiedzie. Polaczylismy kilka rur, ale nie wszystkie, a teraz jak wykop zawali bloto to bedzie w ogole fajnie. Ale jakos mi z tym lekko i dobrze. W gorach coraz ladniej, liscie zaczynaja sie zlocic, a przy takiej pogodzie jak dzis, kolory robia sie tak glebokie, chmury przewalaja sie nisko, wydaje sie, jakbysmy byli w zupelnie innym miejscu niz wczoraj, a moze nawet na innej planecie.

Pod presja

Nie pisalem z braku nastroju. Rosnie presja na zmiane pracy, jesli nie mam skonczyc jako autor kolejnej teksanskiej masakry. Po co sie powtarzac.
Pogoda niesie dzis jakas nadzieje na deszcz, moze akurat po obiedzie. Jemy wciaz u Augusto, bylego wlasciciela burdelu w gorach. Ma 74 lata, 36 letnia zone Rosjanke i 8 letnia corke. Wyglada jak starsza wersja Edwarda Nortona. Co do jedzenia - jesli mial tak samo swiezy towar w burdelu, jak teraz serwuje w restauracji, to nie dziwi mnie, ze zbankrutowal. Ale przynajmniej jest sympatyczny, a to nie jest czeste w tej okolicy.
Obserwuje krople pojawiajace sie sporadycznie na szybie, coraz ciemniejsze chmury na niebie. Jesli przyjdzie zdecydowana ulewa, to dobrze, jedziemy do domu. Gorzej, jesli zacznie tylko siapic i popadywac, wtedy bedziemy musieli pracowac, z przerwami, w pospiechu, coraz bardziej przemoczeni. Dzis mamy laczyc i ukladac kolejny odcinek rurociagu, wiec nie ma miejsca na sciemnianie.

poniedziałek, 24 września 2007

Karmienie

3:30 w nocy. Karmienie Klary nagle zrobilo sie pracochlonne, odkad musimy pilnowac czasu oraz wazyc ja przed i po. Dodatkowo meczy mnie pizza, ktora zjadlem na kolacje, to byl glupi pomysl. Wybudzony, dreczony pragnieniem, szukam ukojenia. W lodowce nie ma piwa, w TV nic do ogladania. Bloki reklamowe przerywane fragmentami rozdetego dla zwiekszenia objetosci programu. Wypilem goraca miete i pol litra zimnego mleka. Ponosilem Klare, ale ona tez ma bezsenna noc. A niedlugo trzeba wstac do roboty...

sobota, 22 września 2007

Przyjalem schronienie w piwie

piątek, 21 września 2007

czwartek, 20 września 2007

Powrót

Dziewczyny wróciły ze szpitala. Wydaje się, że wszystko OK. Klara zaczyna z wielkimi oporami jeść sztuczne mleko, może za parę dni zupełnie się przekona. Na razie jest z tym mnóstwo krzyku i płaczu. Dlatego nie bardzo mogę się skupić na pisaniu.
Przez ostatnie trzy dni zgubiłem trochę rytm, ale wciąż robię brzuszki. Do następnego lata wypracuję sześciopaka. Pokażę na zdjęciu.

W robocie miałem kilka dni zupełnie bez sensu, z przerwami na dojazdy do szpitala, pracowałem trochę w biurze, ale czy co z tego będzie, to nie umiem powiedzieć.

W poniedziałek zapisałem się na kurs włoskiego dla cudzoziemców, w szkole w Udine, porządny, z egzaminem i papierem. Z tego co widzę, będę jedynym białym studentem. Ale nie dam się dyskryminować.

Uciekam.

wtorek, 18 września 2007

Burza

Francesca z Klara w szpitalu. Niby nic powaznego, ale i tak caly swiat od razu do gory nogami.
Z powodu ulewnych deszczy i burz dzis nie pracowalem, spedzilem caly dzien miedzy domem, pediatria, apteka i supermarketem, w ciaglym biegu, kulac sie w ulewie, rozgrzewajac nieco w aucie. Wrocilem do domu o 21, ciemnosci i wsciekly sztorm, brama wjazdowa zablokowana - brak pradu. Przeskakiwanie ogrodzenia, sprint w strumieniach wody. Latarka, swiece, pospieszne zatrzaskiwanie okiennic. Potem goraca herbata, zlapalem troche oddechu. Po jakims czasie wrocil prad.


Gdy wichura znow sie nasilila, siegnalem po Das Boot. Polecam te ksiazke wszystkim, ktorzy maja jakies problemy i brak im sil i opanowania, by z nimi walczyc. Ten moment, gdy zbombardowana lodz opada na dno, a kapitan i mechanik wbrew wszystkiemu, w sytuacji tak beznadziejnej, ze az nierzeczywistej, prowadza akcje ratunkowa i utrzymuja w ryzach oszalala ze strachu zaloge. Mistrzowstwo. Jak sie to czyta, wszystko inne wydaje sie latwe.

Skonczylem wczoraj Kapuscinskiego z przyjemnym uczuciem sytosci po dobrej lekturze. Pierwszego Nahacza, 96 stron, polknalem dzis miedzy tym wszystkim. Niestety dwa kolejne to chyba kluski zbyt tluste i zimne na moj przelyk. I nic innego juz nie bedzie. Nikt go nie poprowadzil, nie rozwinal, kazali mu pisac, to pisal, na pewno jak mogl najlepiej. Styl, ktory pasowal do debiutu jak ulal, w dwoch kolejnych utworach robi sie nie do zniesienia. Rozdety jak styropian, moze nawet tak mu kazali: 96 stron ujdzie jako debiut - mowili - ale teraz daj nam troche objetosci! I dal. A potem sie zabil i w wyniku tego moze nawet ktos troche zarobi. Niewiele, wszak to tylko ksiazki, ale zawsze sukces. Gratulacje.

poniedziałek, 17 września 2007

Ksiazka

niedziela, 16 września 2007

Autostrada

Sam w aucie na autostradzie. Odwiozłem właśnie mamę i siostrę na lotnisko. Znów to dziwne uczucie, że coś tu do czegoś nie pasuje. Jak jeździłem z moją siostrą motorem po okolicy, wszystko wydawało mi się ciekawe, ładne, dokładnie tak, jak widziałem to ponad rok temu. Trochę egzotyczny, ale wygodny i zrozumiały świat, w którym zawsze chciałem żyć.
Teraz, kiedy wracam do normalnego życia, znów widzę tylko te nieprzyjemne strony rzeczywistości, a najbardziej to, że jutro kwadrans po siódmej znów będę wsiadał do furgonetki i przeklinając w myślach, wyruszę w góry budować niepotrzebny nikomu wodociąg, degradując środowisko naturalne w górach.
Tak sobie właśnie myślę, sam w aucie na autostradzie, słuchając Legendy Armii. Na szczęście jest muzyka, która potrafi spiąć w jakąś całość z pozoru zupełnie do siebie niepasujące fragmenty życia.

czwartek, 13 września 2007

Przyjechala z Polski mama i przywiozla mi ksiazki. Wstyd straszny, ze nie czytalem wczesniej Kapuscinskiego. Na szczescie to jest jeden z tych bledow, ktore latwo mozna naprawic. Zaczalem "Podroze z Herodotem" i od razu cos zaskoczylo. Gdy bylem w Polsce, nie interesowaly mnie takie ksiazki, nikt mi nawet nie powiedzial, ze istnieja. No, moze w szkole mowili, ale szkole traktowalem z nieufnoscia i raczej staralem sie nie sluchac.
Poza tym dostalem Mirka Nahacza. Dziwne jest trzymac w reku trzy ksiazki kogos, kto urodzil sie siedem lat po mnie, w dodatku juz nie zyje. Ja sie dopiero rozpedzam, a gosciu juz jest po skoku.
Siedze w furgonetce, jedziemy w gory. Goscie w domu, a ja w robocie. I teraz to mi bokiem wychodza te trzy bezsensowne tygodnie urlopu. W Anglii wzialbym sobie dwa dni teraz, dzien kiedy indziej, tydzien na swieta. Przez okragly rok mialem poplanowane male urlopiki na kazda okazje. A tu teraz czeka mnie tyra bez przerwy az do gwiazdki.

środa, 12 września 2007

Kto za to placi

W Londynie praca byla ciezka, momentami nawet bardzo. We Wloszech pracuje sie duzo lzej, nawet przy fizycznych zajeciach, jak moje. Tyle ze ja w zyciu nie darmowego obiadu szukam, a poczucia sensu tego, co robie. I wlasnie sensu mi w tym kraju brakuje. Tu wszystko jest jak w Polsce - bylejakie, po znajomosci, bez potrzeby, za publiczne pieniadze. Byle do przodu, z naciskiem na "byle". Zastanawia mnie tylko, kto i z czego utrzymuje ten wloski burdel.

wtorek, 11 września 2007

Ulotka

Wybory 2007 - czas na świniobranie i grzybobicie

Na obrazku świnia w pasiastym biało-czerwonym krawacie z kajdankami na racicach oraz rydz w okularach dostający pałą w kapelusz, który lekko przypomina fakturę mocheru.

Ktoś się podejmuje narysować?

poniedziałek, 10 września 2007

UK czy Ukraina

Na wybory pojde, choc bedzie to pewnie wyprawa pareset kilometrow. Zalowalem w 2005 ze nie glosowalem. Mojego entuzjazmu dla PO juz nic nie przywroci, ale i tak bede glosowac na nich, bo niby na kogo innego. Namawialbym tez cala reszte SzP emigrantow, zeby poszli i dorzucili swoj kamyk na pohybel skurwysynom. Bo moze kiedys przyjdzie ochota wrocic, a wtedy jednak lepiej, zeby ojczyzna przypominala troche UK, a nie Ukraine. Zezwalam PO na uzycie tego hasla i polecam sie na przyszlosc.

PS Autorem uzytej grafiki jest Tomasz Musiał

niedziela, 9 września 2007

Ale za to niedziela

Dzis biezmowanie Pierre'a. Robie za fotografa. Zaliczylismy juz kosciol i biskupa, teraz jedziemy gdzies w gory na uroczysty obiad.
W kosciele jak zwykle zamieszanie, omdlenia, dzwoniace telefony, zagubieni ministranci. Ale chor mieli pierwsza klasa, zgrany i w tonacji. Udalo mi sie przebic przez tlum na pozycje strzelecka i trafilem biskupa z Pierre'm.
Zostala mi do zrobienia grupowka na powietrzu i moze krojenie torta. Zycie wiejskiego fotografa jest slodkie.

piątek, 7 września 2007

A my w tym wykopie ładnych parę lat

Dwa tysiace lat temu Rzymianie opierali swoja cywilizacje na budowie drog i akweduktow. Dwa tysiace lat minely, a dzisiejsi Wlosi katuja nadal ten sam pomysl. Zmienili tylko rury z glinianych na plastikowe. A ze wszystkie siola powyzej 100 osob juz dawno podlaczono, wiec teraz dociagamy wode do osady, w ktorej latem mieszka z 8 rodzin, a na zime zostaje 10 osob. Sensu w tym nie ma, jest tylko tradycja. Eks-tradycja.

środa, 5 września 2007

Na spocznij

Po powrocie z tyry w domu czekała niespodzianka. Z jednodniowym zaledwie opóźnieniem zadzwoniono do nas, że czeka do odbioru zamówiony w zeszłym tygodniu dekoder SKY.
Facet zaklinał się, że możemy go bez problemów podłączyć do naszej anteny, którą dostaliśmy w pakiecie razem z domem, a na której odbieraliśmy jakieś 700 kanałów hinduskich i arabskich telewizji modlitewnych, takich, że nawet TV Trwam nie chciała w takim towarzystwie grać.
Ja oczywiście nie uwierzyłem, że w tym kraju coś może się udać bez wielomiesięcznych reklamacji, wydzwaniania do techników, którzy potem nie przyjeżdżają na umówione spotkania itp. A tu niespodzianka. Podłączyłem i działa.

Jako młodzieniec byłem od telewizji uzależniony. Dopiero jakoś w szkole filmowej, gdzie mieliśmy sporo zajęć z ludźmi z TV, jak zobaczyłem, jak się to gówno robi, to mi apetyt przeszedł. Zwłaszcza na tzw. programy informacyjne. TV to jedyne medium z którego na pewno nie można się dowiedzieć, co się dzieje na świecie. No chyba że samolot spadł albo wybuchła bomba, a i to nie zawsze.
Teraz tak patrzę na to nowe cudo, przerzucam kanały i się zastanawiam, jak to kiedyś mogło być, że zmuszałem tatę żeby mi przywiózł do Poznania stary ruski kolorowy telewizor po cioci, a potem, podłączony do osiedlowej kablówki, oglądałem filmy z serii Wielka Batalistyka Radziecka, bo nic innego nie było. Jak to się człowiek zmienia. A teraz mam przez dwa tygodnie w promocji wszystko co tylko w ogóle na SKY leci, a ja zamiast tego siedzę na blogu.
Przeraża mnie tylko myśl, że jeśli tak bardzo mogłem się zmienić, to może kiedyś i piwo mi przestanie smakować. A wtedy to nie wiem co zrobię.

Pozdrawiam wszystkich czytelników. Jeśli możecie zostawić swój ślad w komentarzach, to będę bardzo wdzięczny. Nie trzeba się logować, wystarczy wcisnąć guziczek. Dzięki z góry.

Wodospadzik

Od rana zamieszanie - wymiana gasienicy w koparce. Bosniacy zgrani jak zaloga Rudego 102 podeszli do sprawy silowo, z kijami, belkami i czym tylko sie da. Moze znali slowa filozofa - "Dajcie mi punkt podparcia, a porusze ziemie." Zebym nie krzyknal w koncu, ze trzeba poluzowac kolo napinajace, toby sie pewno posrali w te swoje niebieskie porcieta, a gosiennica ani by sie nie ruszyla. Potem juz poszlo z gorki, po 15 minutach wzajemnego "Jebem ti matku", gasiennica wskoczyla na miejsce. I zaczal sie dzien jak co dzien. Az w koncu po 10 godzinach roznych innych bezsensownych przygod, nareszcie wracamy do bazy.

wtorek, 4 września 2007

Robota

Robota z debilami jest cholernie ciezka. Raz, ze robota, dwa, ze ciezka, a trzy, ze debile zawsze najprostsza rzecz tak sknoca, ze jest wiecej roboty i jest jeszcze ciezsza. Dzis jeden gosc, ktory tu zawsze przyjezdza laczyc rury na goraco, znow zjawil sie bez odpowiedniej dlugosci przedluzacza. Przy probie podciagniecia generatora blizej koparka pozawalala wykop, ktory teraz trzeba odkopywac recznie. Na zakonczenie zerwala sie gasiennica i teraz musimy wozic podsypke do wykopu taczkami po kamienistym blocie. A po kable i tak trzeba bylo zjechac z gor i przestoj zrobic. I tak to jest.

poniedziałek, 3 września 2007

Brzuszki

Zrobilem dzis w 20 minut 90 brzuszkow na laweczce. Niby zaden wyczyn, ale 3 tygodnie temu po zrobieniu 40 nie moglem sie podniesc z lozka. Wychodzi na to, ze inwestycja 10 euro w chinska laweczke byla trafiona.
Z innej beczki, dzis znow bedzie dzien bez sensu w pracy, wlasnie zjezdzam z gor do bazy. Mam do zrobienia dwa kursy po materialy, a potem znow bede musial sciemniac do konca dnia. Moj los, to moje zatracenie.

niedziela, 2 września 2007

Odwiedziny

Znajomi z Austrii, Ramona i Robert, przyjechali wczoraj. Dla wszystkich przywieźli prezenty - mój przedstawiam na zdjęciu.
Jeździliśmy na motorze, dziewczyny robiły zakupy, potem pojechaliśmy na kolację do Befed. Potem wróciliśmy do domu i zrobiłem ognisko. Pod bezchmurnym niebem, księzyc, zarys gór, na łące obok zdenerwowane nieco konie, za to my wyluzowani. Wypiliśmy całe morze piwa.
Dziś byliśmy nad jeziorem, pograliśmy we frisbee, potem poszliśmy na pizzę.
Piszę niemrawo, bo niemrawo się czuję. Po dwóch miesiącach dość niskokalorycznej diety wczoraj przekroczyłem barierę dźwięku, a dziś jeszcze dołożyłem.
Ciekawe jest, że nudne dni owocują ciekawymi notkami, a dni wesołe i pełne akcji, wymęczonymi nudlami.
Cieszę się, że po miesiącach teoretycznych rozważań wymyślona przeze mnie gra we frisbee okazała się w praktyce emocjonująca. Napiszę o tym więcej wkrótce.

piątek, 31 sierpnia 2007

Przerywnik muzyczny

free music

Fire walk with me

Znalazłem właściwe określenie miejsca, w którym się znajduję. "Z Archiwum Przystanku Twin Peaks".
Takie dni jak dzisiaj, wypełnione do połowy rozpaczliwym poszukiwaniem zajęcia, kiedy jestem w pracy, a potem gorączkowymi próbami upchania w kilku pozostałych godzinach całej reszty mojego życia, plus dziwne akcje w stylu nagłe robienie fotografii komuś do dowodu osobistego na jutro na rano, o czym dowiaduję się, pospiesznie połykając kolację, na którą wróciłem pędząc motorem prosto z lekcji włoskiego, która odbywała się w pobliskiej szkole podstawowej, zamienionej na internat dla kilkunastu zespołów folklorystycznych z Francji, Węgier, Słowenii, które przyjechały do mojej wsi na tygodniowe występy z okazji święta patrona, o którym to święcie jeszcze napiszę. I wierzcie mi, nic a nic nie koloryzuję. Czy muszę dodawać, że robię to wszystko trzymając na ramieniu małą Klarę, która zaczyna się wściekać, kiedy tylko zauważa, że nie poświęcam jej całej mojej dostępnej uwagi. I to jest akurat w tym wszystkim najfajniejsze, bo mała wścieka się prawie tak słodko jak jej mama.

Gdzieś pisało, że z okazji Dnia Bloggera mam polecić pięć blogów innym. No to już, w kolejności:

mydziecisieci.blog.pl - pierwszy blog jakiego w ogóle w życiu widziałem, wypaczył moje pojęcie o tej formie aktywności literackiej na zawsze. i dzięki mu za to.

czerski.art.pl - czasem jest czerstwy, ale pisze bez błędów i napisał też najlepszą książkę o Papieżu, jaką czytałem. Jedyną książkę o Papieżu, jaką czytałem, ale to w zasadzie nieistotne.

nowyszamanizm.salon24.pl - ten facet ma coś naprawdę ciekawego w głowie.

gizmodo.com - uwielbiam gadżety, nawet nie mieć, ale oglądać.

damianchrobak.blogspot.com - bo mnie zżera tęsknota za Londynem.

czwartek, 30 sierpnia 2007

@linka ratuje mlodych Polakow na obczyznie

Dzis od rana w robocie wszyscy zli jak skurwesyn. Zoran, ze rozcial pakiet rur, a szef mu nie powiedzial, ze nie ma rozcinac. Szef, ze Zoran rozcial pakiet, choc nikt mu nie powiedzial, ze ma rozciac. Mladen, ze Zoran go opierdolil za nic i "Jebem ti matku" mu powiedzial.
I tylko ja od rana jestem wyluzowany jak dredziasty rasta na Brixtonie. A powod jest taki, ze mi @linka w prywatnym mailu swoje zdjecia topless przyslala.
A tymczasem w gorach rozpetala sie burza i chyba zaraz bedziemy wracac do bazy. Co mnie niezmiernie cieszy.

środa, 29 sierpnia 2007

Bośniacy

Bośniacy - czereśniacy, jak sie kłócą, a robią to 7-8 razy dziennie, to mówią do siebie: "Jebem ti matku", co jest o tyle zabawne, że są to rodzeni bracia.

Komentarza technicznego nadszedł czas - tę notkę piszę na kompie, więc z polskimi znakami. Normalnie wklepuję notki w ciągu dnia na mojej N70, bo po powrocie do domu to zajmuję się żoną i dzieckiem i mam tylko chwilę na przekopiowanie tekstu. Poza tym, notki pisane na gorąco, chociaż są zupełnie surowe pod względem stylu, to jednak są bardziej autentyczne. Jak wracam do domu to już zupełnie inaczej o wszystkim myślę.
Pojawiające się fotki to zwykłe pstryczki, których jedyna wartość jest taka, że robię je w tym samym czasie i miejscu, kiedy piszę notkę.

No i tyle sobie popisałem, rozryczała się mała Klarcia. Pa.