sobota, 24 maja 2008

Porzadki

Od rana zabralem sie za porzadki - umylem sciany, drzwi, szafke i podloge. Nadal nie jest to jeszcze hotel gwiazdkowy, ale nie wyglada juz jak miejsce zbrodni na kosmicie o glutowatych wnetrznosciach. Zuzylem kilka gabek i pol butelki wybielacza, wszystko, co tak kolorowo zylo na scianach, zyc przestalo.

Zaczynam, powtarzam - zaczynam czuc sie znow jak czlowiek, a nie jak rozbitek w czasoprzestrzeni wlasnych wspomnien.

czwartek, 22 maja 2008

Wspollokatorzy

W domu oprocz mnie mieszka dwoch hinduskich ascetow, ktorzy nie uzywaja lazienki, Algierczyk o jakze nietypowym imieniu Ahmed, ktorego nigdy nie ma oraz wychudzona czarna kobieta, zeswirowana na punkcie czystosci. Pomimo ogolnej rozwalki na chacie, lazienka i kuchnia wygladaja na czyste i doglebnie zdezynfekowane wybielaczem. Zawsze twierdzilem, ze wariaci maja swoja wazna role w spoleczenstwie.

Dzien pierwszy


Wprowadzilem sie. Szumnie powiedziane - wnioslem walizke, zaplacilem kase, dostalem klucze. Jedno jest pewne: jesli w tym pokoju ni napisze nic dobrego, to juz nigdy nie napisze. Bukowski zdaje sie mieszkac w pokoju obok, moze kupie szesciopak browaru i zalapie sie na darmowe konsultacje...

Homolokacja


Raczej nie bede mial homolokacji do internetu na nowej chawirze, nie wiem jeszcze skad bede wrzucal notki. Wlasnie siedze na walizach, za chwile opuszczam piekne Island Gardens i jade na daleki wschod, do krainy wielce egzotycznej.

Oto przedsmak:

Na szczescie stacja metra i nocne kebaby blisko.

Na zdjecia mojego pokoju trzeba bedzie poczekac. Ale bedzie warto.

środa, 21 maja 2008

Sprzedawca marzen

Pierwszy dzien w pracy, chyba bylo ok. Pracuje sie powolutku, bez presji, bo to przeciez nie kanapki, tylko droga elektronika. Mozna z klientem gadac godzine nawet jak jest kolejka, a potem taki gadula sobie wychodzi i nie kupuje nic. I nic zlego sie nie dzieje.

Wynalazlem sobie pokoj, przeprowadzam sie jutro. Miejscowki nie powstydzilby sie sam Charles Bukowski - metraz 1.5 x buda dla psa, wystroj porownywalny, materac z wlasnym zrodlem karaluchowej proteiny; jedyna roznica to lazienka, w miare przyzwoita i czysta. Okolica oczywiscie egzotyczna jak to tylko mozliwe, pelno sklepow z kebabem, czlowiek czuje, ze jest za granica.

Bede sie meldowal, jak wynajde jakies miejsce z netem.

Pzdr.

poniedziałek, 19 maja 2008

Idziemy do przodu

Dostalem pierwsza prace, na pol etatu, ale zawsze. Zaczynam w srode. Teraz biegne na miasto znalezc gdzies drugie pol etatu, takie, zeby pasowalo do tamtego.
Trzymajta kciuki.

piątek, 16 maja 2008

Iron like a lion in Zion

Jak bylo poza Londynem? Przybylem, zobaczylem, wykruszylem sie. Nie po to rzucilem robote w rozwalonej firmie na zadupiu, zeby pracowac dla jeszcze bardziej rozwalonej firmy na jeszcze wiekszym zadupiu. Jak juz cos zmieniac, to na lepsze.

Od dwoch dni szukam pracy w Londynie, trzymajac powrot do Preta jako plan B. Uruchamiam wszystkie kontakty, postanowilem sobie, ze tym razem musze zakonczyc misje sukcesem.

Albo na dnie z honorem lec.

Pogoda zrobila sie bardziej londynska, troche chlodniej, chmurki, czasem pare kropli deszczu. I rowniez to mi sie podoba, bo w Londynie w zasadzie wszystko mi sie podoba. Jezdzenie metrem, pietrowe autobusy, wszechobecny zapach jedzenia i kawy na ulicy, od rana do wieczora.

Dzis zalatwilem juz wysylanie ofert przez internet, teraz wbijam sie w pociag i jade sie pokrecic po miescie, w poszukiwaniu nowych plakatow z robota na wystawach okien.

A to wczoraj, w autobusie nr 15, starym doubledeckerze, chyba tylko na tej linii jeszcze takie jezdza:

niedziela, 11 maja 2008

Opuszczam Londyn

Od jutra mam zaczac prace pod Londynem, wszystko jest nagrane. Zobaczymy.
Ostatnie dni spedzilem jezdzac, chodzac, zagladajac w stare i nowe zakamarki Londynu, jedzac chinszczyzne na Greenwich kazdego dnia, delektujac sie tym miastem, bo przeciez teraz spedze miesiac poza jego granicami. Tam gdzie jade tez jest fajnie, bo to w sumie pare minut od Londynu, ale jeszcze nie mam do tego miasteczka zadnego stosunku emocjonalnego.
Wczoraj wybyczylem sie w parku z siostra i jej znajomymi, pogoda wciaz jest wspaniala, byly ogromne tlumy, ale miejsca starczylo dla wszystkich.

A teraz musze uciekac.

w parku

piątek, 9 maja 2008

Po 3 dniach w Londynie

zauwazam, ze jezyk polski nie jest juz dominujacy na ulicach. Pamietam, ze kiedy wyjezdzalismy do Wloch w 2006 roku, wlasciwie poza polskim w centrum nie bylo slychac nic innego.
Mysle, ze to wcale nie znaczy, ze wszyscy ci Polacy powrocili do Polski rzadzonej (powiedzmy) przez Tuska. Po prostu wielu z nich nauczylo sie wreszcie angielskiego, porozpadaly sie te grupy wzajemnego wsparcia i zaparcia (praca tylko z Polakami, po pracy tylko z Polakami, jedzenie kupowane w polskim sklepie, w sobote polska dyskoteka itp) i dlatego slychac teraz nasza mowe duzo mniej. Co mnie bardzo cieszy. Nie, zebym mial cos przeciw rodakom, wrecz przeciwnie, ale nie podobaly mi sie te getta oraz te grupy bialych orlow nastawionych niechetnie do wszystkiego, co niepolskie.
Zobaczymy, jak bedzie w malym miasteczku pod Londynem, do ktorego wybieram sie w niedziele.
Pod spodem kilka zdjec, niestety nawala mi bateria w telefonie i musze go uzywac oszczednie. Ale jakas namiastka klimatu sie pojawia chyba.
Londyn

środa, 7 maja 2008

Moj wlasny Londyn

Kazdy ma taki Londyn, na jaki go stac. Ja swoje pierwsze kroki po 2 latach nieobecnosci skierowalem do tego bajecznego miejsca na Greenwich, gdzie za 4.5 funta mozna zjesc najlepsza pieczona kaczke na swiecie. Jak widac na zdjeciu, zapach, smak, wciaz ten sam...

czwartek, 1 maja 2008

Święto

Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Nieroba, więc cóż pozostaje mi innego, niż z impetem zabrać się do pracy. Ostatnie dni wyglądały pod tym względem różnie - mieliśmy przez tydzień gości, co było bardzo przyjemne, ale nawet jednej notki na bloga nie wrzuciłem, a przez kolejne dni po ich wyjeździe miałem setki jakichś dziwnych spraw do załatwienia. Pracowałem oczywiście, ale w rytmie dość nierównym. Wczoraj byłem na badaniu wzroku na przykład, okulistka zakropliła mi czymś oczy, nic nie widziałem przez pół dnia, tak bardzo raziło mnie światło. A miałem akurat robić zdjęcia.
Ale dzisiaj święto, więc powinienem mieć spokój. Zostały mi ostatnie dwa projekciki do wykończenia, mam kilka dni, zdążę.

Pogoda jest koszmarna, mieliśmy może ze cztery słoneczne dni w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. W Londynie to oczywiście nie przeszkadza, ale we Włoszech, gdzie słońce jest jedynym pozytywnym punktem tego kraju, taka pogoda odbiera chęć do życia. Będzie mi jeszcze łatwiej wyjechać.