sobota, 20 grudnia 2008

trojan

sobota, 13 grudnia 2008

Deszcz

niedziela, 23 listopada 2008

Strielali

Że strielali to jeszcze możemy im ostatecznie wybaczyć... Ale że spudłowali?! Nigdy!

środa, 29 października 2008

środa, 22 października 2008

Tajemnica termosu

Czytalem gdzies takie opowiadanie wojenne, w ktorym bohater niesie termos kawy swoim towarzyszom na pozycji w okopie. Kule swiszcza, on chowa sie w lodowatym blocie, gdy nieprzyjacielskie patrole przecinaja droge; termos kawy, niesiony niemalze z czuloscia, staje sie nagle wazniejszy niz tasmy do kaemu i wiazki granatow, staje sie dostawa o znaczeniu strategicznym.
I teraz, o piatej rano, w nocnym autobusie jadacym przez wilgotny i przenikliwie zimny Londyn, kiedy na gornym pokladzie popijam goraca rozpuszczalna z mlekiem, zaczyna mnie ogarniac mistyka termosu. Tak jakby mialo sie w rekach wciaz jeszcze kawalek domu, odrobine normalnosci. Martwy przedmiot nabiera zycia, staje sie nosnikiem uczuc. Tajemnica.

niedziela, 19 października 2008

poniedziałek, 6 października 2008

weekend

Weekend spedzilem uczac sie zonglerki na podstawie filmikow z youtube. Doszedlem w 2 dni do 3 pelnych obiegow 3 gumowymi klockami mojej corki.
Moze i sa ciekawsze rzeczy do robienia w londynie, ale ja mialem ochote wlasnie na to.

niedziela, 5 października 2008

kominaut

w odpowiedzi na wezwanie:

Heil Eris!

MK

wtorek, 30 września 2008

Cztery lata

a Nelson nie ruszyl sie ani o centymetr...

niedziela, 28 września 2008

Hyde Park

poniedziałek, 22 września 2008

petla

Wlasnie przygotowuje sie do pierwszej po 2.5 roku regularnej szychty na Trafalgarze. Zatoczylem wielka petle w czasoprzestrzeni. I jest w porzadku, bo lubie to miejsce.

most

czwartek, 18 września 2008

LOST

W autobusie obrazek jak z helikoptera ewakuacyjnego w Wietnamie: oblakany pilot-kierowca, zupelnie z czapki wlaczony prawy migacz, na fotelach bezladnie sklebieni ludzie, uspieni, ranni, martwi - nie zgadniesz.
Z zupelnie innej bajki przyplatuje sie nagle pijany Polak, rozbitek w nocnym Londynie. Garnitur, skorzana kurtka, blond czupryna i wyraz twarzy w jakis sposob sugeruja pochodzenie - sciana wschodnia Polski. Obraz uzupelnia bukiet wymietych kwiatow w celofanie. Co sie stalo - nietrudno odgadnac, Polak pil, zasnal w metrze, wyrzucili go na ostatniej stacji, blakal sie od polnocy, az o piatej rano dotarl tutaj, wciaz pijany, belkoczac niezrozumiale nazwe jakiejs dzielnicy. Ale dla kogo garnitur i kwiaty? Czy zapijal odrzucone oswiadczyny? A moze kwiaty kupil zeby przeprosic, ze pil? Nie dowiem sie tego, rozbitek po krotkiej wymianie belkotniec z kierowca wypuscil z rak uchwyt i odpadl z powrotem w zagubienie, w londynska dzungle.

piątek, 12 września 2008

czwartek, 11 września 2008

Nocny 23

Piata rano, nocny autobus. Miasto jest duzo mniejsze w nocy, ledwie wsiadlem, wyjalem telefon, a tu juz Trafalgar Square.
Dzis najdluzszy dzien tygodnia, pracuje od 6 rano do 8 wieczorem. Choc sciemnianie aparatow w jessopsie to wlasciwie nie praca, tylko przebywanie za domem, za ktore mi placa.
Lubie nocny Londyn, wszedzie latwo dojechac, ciekawi ludzie do ogladania. Przysypiajacy imprezowicze, pracownicy nizszego szczebla, eleganckie paniusie jadace na lotnisko. I pelno kolorowych swiatel. .
O, juz katedra. Czas wysiadac.

środa, 10 września 2008

Abbey Road

niedziela, 7 września 2008

ogrod

sobota, 6 września 2008

fota z nokii

niedziela, 31 sierpnia 2008

Chinczyki trzymaja sie mocno

W drodze powrotnej z camdenskiego osrodka kultury, na Kilburn High
zainteresowaly nas stojace w rzedzie Azjatki z plytami. Oferta 3 za 7
przebila oczywiscie 3 za 20, ktora proponuja w Zavi. Zwlaszcza ze
filmy najnowsze, a Tropical Thunder jeszcze tu nawet w kinie nie leci.
To dvd zreszta odpalilo dopiero po wymianie, jakosc kinowa z
ostatniego rzedu, ale ubawilismy sie niezgorzej, pewnie nawet do kina
sie przejde, bo wiele dobrych tekstow pochlonal fatalny dzwiek. Tylko
dobra rada - jesc sie przy tym filmie nie da, szczegolnie na poczatku.
A scena z glowa przebija nawet obrzydlistwa z Borata.
Polecam.

--
Sent from Google Mail for mobile | mobile.google.com

W kosmos

A oto ja, wystrzelony w kosmos na gumie od gaci.

sobota, 30 sierpnia 2008

Karmazyn

Na gornym pokladzie, z przedniego siedzenia, przez panoramiczne okno
podziwiam malinowy zachod slonca nad Oxford Street. Slucham King
Crimson, jestem w nastroju. Za chwile przejade Abbey Road, rozjedziemy
Beatlesow na przejsciu, gdzie na wieki trwaja w rozciagnietym wykroku.
Ostatnie tygodnie byly bogate w zdarzenia, byl Dima, spotkanie jak za
starych czasow, choc sytuacja nowa. Ostatnim razem gdy sie
widzielismy, ja nie bylem jeszcze ojcem, a on nie byl ustawionym,
niezle zarabiajacym singlem. Ale jakos dalismy rade, pojezdzilismy na
rolkach, wyskoczylismy do Brighton, gdzie dalem sie wystrzelic w
kosmos na gumie od gaci, potem sprawilismy sie w lokalnym klubie
cydrem, az belkoczac cos o Tomie Waitsie poszedlem do nocnej
kebabowni. Udana wizyta.
Duzo wiecej mam do opowiedzenia, ale trasa autobusu sie konczy. Bede
pisal czesciej. Pzdr.

--
Sent from Google Mail for mobile | mobile.google.com

niedziela, 3 sierpnia 2008

Gatwick

Robiłem dzisiaj nadgodziny w Precie na lotnisku w Gatwick. Było całkiem zabawnie, jak to zabawnie mogło by być podczas lądowania w Normandii, gdyby się wiedziało, że wyjdzie się z tego cało. Niekończące się kolejki klientów, kompletny brak dowodzenia, jakiś Albańczyk na kawie napełniający kubki do trzech czwartych, ktoś krzyczy jak opętany: "tace, tace, skończyły się tace!", ale po pół godzinie lekkiego stresu przychodzi taka myśl, że tak czy siak mi za to zapłacą, że nikt mnie nie opieprzy, że klienci pogodzeni ze swoim lotniskowym upodleniem, kontrolą bezpieczeństwa, wywlekaniem pasków ze spodni i chodzeniem na bosaka, spokojnie przełkną krzywo pocięte kanapki i niedolane, niedogrzane kawy. I wtedy zrobiło mi się spokojnie, wesoło, a potem to ja przejąłem maszyny do kawy, a są to maszyny nowiutkie, mocne i niezawodne i wychodziły mi takie kwiatki z mleka, że aż menadżerkę zawołali, żeby zobaczyła, bo do tej pory tam nigdy nie mieli zawodowego baristy na kawie.

Szykuję się teraz, żeby dostać się tam na nocną zmianę, bo płacą 1.5 stawki, jakieś kosmiczne pieniądze zupełnie, plus czas i koszty przejazdu. Może nawet uda mi się tam wkręcić na stałe, jak sobie powyrabiam papiery, a mam przecież doświadczenie po moim starcie do Ryanaira.

Idę spać.

sobota, 2 sierpnia 2008

Życie rodzinne wre

i czasu nie ma, żeby pisać. Pracuję jak pracowałem, może nawet jeszcze trochę więcej. Po pracy staramy się całą rodziną nacieszyć Londynem, bo pogoda akurat wspaniała się trafiła na te pierwsze tygodnie, no i Franci wciąż jeszcze na siłach, mimo rosnącego brzuszka. Klara zakochała się od pierwszej chwili w londyńskich parkach, wreszcie ma przestrzeń, żeby bezpiecznie szlifować nowo nabytą umiejętność chodzenia, czy też raczej biegania.

Robimy sporo zdjęć, pomimo obaw zabrałem nawet do parku mój radziecki zestaw fotosnajper, który dostałem w spadku od kuzyna. Obiektyw 300mm na kolbie od pistoletu maszynowego, na moment wzbudziłem panikę wśród wypoczynkowiczów, uspokoili się dopiero po paru minutach. Na pewno nie jest to rzecz, którą można zabrać do centrum Londynu.
Filmu jeszcze nie wywołałem, zostało parę klatek do zrobienia, a tu pogoda siadła, a ja dostałem nadgodziny. Przyjdzie poczekać.

Dostałem transportem samochodowym mój stary rower, wyremontowany przez tatę. Kolarzówka Orkan, jak sama nazwa wskazuje, nosi mnie jak wiatr po ulicach Londynu. Więc i w domu jestem szybciej, i jeszcze stare zakamarki mogę sobie pooglądać. Wczoraj wracałem do domu przez Camden, zrobiłem moją ukochaną trasę nad kanałem, wydaje mi się (może to dzięki pogodzie) jeszcze ładniejsza niż była dwa lata temu.

Dzieje się dużo, czasu by pisać mało, ale jesteśmy w dobrych nastrojach i czujemy się dobrze w tym wielkim mieście.

środa, 16 lipca 2008

Man kann singen, man kann tanzen, aber nicht mit Pakistancen

Landlordowi Pakistańcowi bacz, abyś za ostatnie dwa tygodnie nie zapłacił, albowiem od wydania depozytu uchylać się niechybnie będzie. Tedy też depozyt, jeśli dwutygodniowy, z dwutygodniowym wyprzedzeniem wymieszkiwać trzeba zacząć.

Dnia pierwszego, gdy Pakistaniec zadzwoni po pieniądze, trzeba powiedzieć, że w pracy się zostało dłużej i wypłacić nie było jak.
Za drugim razem, że bank przelewu nie chce zrobić.
Za trzecim, że pieniądze już są, tylko idą tak długo bo pani na poczcie zły numer wpisała.
Za czwartym, piątym i szóstym razem nie odbierać telefonu.
Za siódmym razem powiedzieć, że telefon się zgubiło w autobusie i dopiero teraz się znalazł, że pieniądze już czekają. Z domu wyjść, telefon wyłączyć, niech Pakistaniec w drzwi wali.
Za ósmym, że nie wiemy, o co chodzi. Pieniądze są na koncie, tylko bankomat na ulicy nie działa, a najbliższy jest 20 minut autobusem.
Potem, że się wsiadło w zły autobus i pojechało na odległą dzielnicę. Bankomat jeszcze bardziej nie działał.
Potem, że jedziemy z pieniędzmi, ale autobus stoi w korku.
Metro nie działa. W rowerze dętka przebita.
Ściemniać.
Powinno wystarczyć na dwa tygodnie.

sobota, 12 lipca 2008

Jestem Polakiem z Pokolenia L

Generation L

PS A z zupełnie innej beczki - to ostatni chyba wpis z tego miejsca. Zamieniam kolorowy, rozkrzyczany East Ham na dostojne Kilburn, któremu przecież też nie brakuje egzotyki. A Kilburn High jest jedną z moich ulubionych ulic w Londynie.

Jutro pierwszy wpis z nowej homolokacji.

wtorek, 8 lipca 2008

Habibi habibi

Z tego, że dzielę mieszkanie z Muslimami, mam w zasadzie same korzyści; raz, że muzykę na żywo grają mi za darmo (choć fakt, że czasem w najdziwniejszych porach dnia i nocy) a dwa, że jak kradną jedzenie, to przecież nie wszystko: piwo mi zostawili, bo im pić nie wolno, oraz pulpety, bo nie doczytali biedaki, że też z kurczaka, a nie ze świni. Polacy, gdyby już poszli na taki numer jak czyszczenie szuflady, zaczęliby od piwa, a zostawić toby mi mogli może pire ziemniaczane (którego i tak nie planowałem więcej jeść, bo jakieś dziwne było).
A zupek chińskich zupełnym przypadkiem nie wypakowałem w kuchni, więc też się ostały.

sobota, 5 lipca 2008

Kuba jeszcze raz

Wydawało mi się, że to zmarnowane zdjęcie, ale po przekadrowaniu...

Poza tym to szukam na gwałt mieszkania dla całej mojej rodziny, a po godzinach tworzę stronę internetową dla norweskiego stolarza, który kupił sobie aparat Mamiya i postanowił zostać fotografem. Z niezgorszymi nawet rezultatami. Nazywa się Aandahl i już dla samego tego nazwiska chce mi się pracować - brzmi to jak nazwisko jakiegoś kultowego, podziemnego fotografa, którego warto mieć w portfolio.

Spędziłem dziś przemiłe popołudnie na Kilburn High; jest to jedna z moich ulubionych ulic w Londynie. Z pozoru zwykła wielokulturowa mieszanka, jakich wszędzie tutaj pełno, niby to samo mam na East Hamie - ale na Kilburn proporcje wydają się być jakoś lepiej dobrane, kolory bardziej harmonijnie wymieszane, odpowiednia szerokość ulicy, kamienice z polotem... No po prostu trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć.
Na Kilburn spędziłem kilka z najlepszych miesięcy mego życia, mam do tego miejsca dużo ciepłego uczucia. Właśnie tam szukam mieszkania dla naszej trójki (a wkrótce czwórki).

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Hasta la Victoria Sempre!

Wczoraj na Canada Water festiwal kultury kubańskiej. Trafiłem tam przypadkiem zupełnie, miałem wypróbowywać na siostrze radzieckie obiektywy od taty, kupiłem specjalny film portretowy z delikatnymi kolorami, mający wygładzać odcień skóry. Siostra nawaliła, ja trafiłem na wspaniały kubański festiwal, ale gdzie tu pasuje łagodne odwzorowanie kolorów? Ale jak się nie ma co się lubi... Tak więc próbowałem uwiecznić tę feerię barw na łagodnym filmie portretowym.



PS A zupełnie nawiasem mówiąc to na drzewach zamiast liści niech zawisną komuniści. Ale nie ci z Kuby, bo ci są ok.

piątek, 27 czerwca 2008

Mleczne rozczarowanie

Jeszcze z dzieciństwa, pod wpływem jakichś zagranicznych seriali, miałem w sobie ugruntowane przeświadczenie, że najbardziej niebiańskim, egzotycznym napojem jest mleko kokosowe. Później, wciąż jednak w Polsce, kupowałem kilka razy zasuszone orzechy, łudząc się nadzieją, że choć łyk tego wymarzonego napoju w nich znajdę; w najlepszym jednak razie kończyło się to na wyskrobywaniu woskowatego, pozbawionego jakiegoś wyraźnego smaku miąższu.
Dziś wieczorem wróciłem wykończony po mojej podwójnej szychcie, zaległem na barłogu; po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach bezwładności, siły wróciły mi na tyle, że postanowiłem odbyć kilkuminutowy spacer na główną ulicę, żeby kupić coś do picia. Czasem wieczorem nagradzam się za mój gastarbaiterski trud puszką piwa, albo butelką Mighty Malta. Ale dziś moje pragnienie miało bardziej duchowy wymiar.
Mój sklep całodobowy, znajdujący się naprzeciw stacji metra, to egzotyzm sam w sobie - nawet butelki coca-coli ozdobione są fantazyjnymi arabeskami, a całej masy produktów wprost nie jestem w stanie nazwać: pudełka dziwnych kształtów i kolorów, jakieś proszki, wysuszone korzenie, jakieś pasty, nie wiadomo czy to do jedzenia, czy do smarowania wielbłądzich kopyt.
Na szerokiej, brzęczącej ladzie chłodniczej cały rząd poświęcony jest na egzotyczne napoje w aluminiowych puszkach. Świeży sok z mango z datą przydatności 2012, nektar z owoców glava, kilka innych specyfików, których nazwy zupełnie z niczym mi się nie kojarzą. Na samym brzegu kilka białych puszek z zielonkawym napisem "Świeże mleko z młodych kokosów z fragmentami miąższu".
79 pensów to nie w kij dmuchał jak za niewielką puszkę o pojemności 250 ml, ale dziś wieczorem byłem w nastroju lekko mistycznym, w sam raz na niebiański napój.
Sprzedawca o twarzy koloru dobrze wychodzonych butów od komunii nawet na mnie nie spojrzał przyjmując odliczone drobne, rozmawiał przez telefon komórkowy za pośrednictwem karty voice over internet z jakimś odległym zakątkiem ziemi, w języku zupełnie nierozpoznawalnym.
Wyszedłem na ulicę, wstrząsnąłem puszką; data przydatności wskazywała na 2010 rok, możliwe, że mój nektar przestał już na tej półce mój drugi przyjazd do Londynu, trzeba było rozbudzić drzemiącą w nim moc.
Zawleczka była dziwnie oporna, ale pokonałem ją w końcu.
Pierwszy łyk i łzy napłynęły mi do oczu, odebrało mi oddech; mleko z kokosów z puszki smakuje bowiem jak lekko posłodzony wywar z tygodniowych skarpet polskiego budowlańca, a za miąższ spokojnie uchodzić może papier toaletowy porwany i pomięty w maleńkie kuleczki.
Szedłem główną ulicą East Hamu, ludzie patrzyli na mnie dziwnie, a ja starałem się robić dobrą minę do złej gry, coś w stylu - no co, mleka ze świeżych kokosów nigdy nie piliście?
Jeszcze przez chwilę miałem nadzieję, że po pierwszym szoku odkryję w tym smaku jakąś głębszą, przyjemną nutę. I naprawdę musiałem być zdeterminowany, bo wypiłem ponad pół puszki. Zawartość jednak nadal nie przestawała smakować jak wywar ze skarpet.
I tutaj, w tym dramatycznym momencie, jest jednak miejsce na optymizm - któż bowiem jeśli nie dobry Bóg mógł mi podpowiedzieć, żeby obok wymarzonego napoju z dzieciństwa kupić półlitrową puszkę wzmacnianego cydru "K".
I tym właśnie cudownym napojem zmywam smak rozczarowania, a dodatkowe volty z naddatkiem wynagradzają zmarnowane 79 pensów.
Chwała na wysokościach, a na Ziemi pokój ludziom dobrej woli.



czwartek, 26 czerwca 2008

środa, 25 czerwca 2008

Oceany czasu

Dwaj najgorsi zabojcy na swiecie to samotnosc i nuda. Dlatego wlasnie
uwazam Londyn za najbezpieczniejsze miasto na Ziemi.
Przy moich dwoch pracach w skrajnych godzinach, przysypiam momentami w
metrze, troche w domu w poludnie, dni wydaja sie niezwykle dlugie,
jakbym plynal przez oceany czasu, albo wygral w promocji 150% zycia w
cenie 100%.

niedziela, 22 czerwca 2008

Czarne prognozy

Czytam, ze prognozy gospodarcze dla UK sa zle, rosnie bezrobocie itp. Ja tymczasem jak tak patrze wstecz, to ten moj trzeci przyjazd byl pod tym wzgledem najlatwiejszy - wyrwalem robote drugiego dnia, w dodatku chyba najlepsza z wszystkich dotychczasowych. Zadnego bekonu, majonezow itp., czysciutkie i nowiutkie aparaty cyfrowe i kamery. W dodatku moge sie nimi bawic w godzinach pracy w ramach "podnoszenia kwalifikacji". Zyc nie umierac.

Zobaczymy jak to bedzie jak juz dziewczyny tu przyjada, moze okaze sie, ze rzeczywiscie z dziecmi i rodzina nie jest tu tak latwo, ale z drugiej strony pamietam jeszcze jak jako czteroletni smyk stalem z babcia w kolejce w miesnym po parowki na kartki, pamietam ze nosilem spodnie przedluzane na szydelku, w sklepach nie bylo coca-coli a tylko oranzada z drozdzami i jakos mi korona z glowy nie spadla.

Odwagi.

środa, 18 czerwca 2008

U siebie

jestem, czyli w Londynie, na East Hamie. Bylem pare dni we Wloszech w
zeszlym tygodniu, urodziny Klary, spotkanie familijne, super; niestety
jednak Wlochy i Wlosi dzialaja mi potwornie na nerwy. Zwlaszcza kiedy
pogoda nawala i nie ma slonca, ktore jest drugim, po mojej zonie,
bogactwem Italii.
Tak wiec, pomimo rozlaki z ukochanymi dziewczynami, z niejaka ulga
wrocilem do mojej cuchnacej koi na East Hamie i do moich podwojnych
szycht w stylu Das Boot: 4 godziny pracy, 4 godziny przerwy, 5 godzin
pracy, 8 godzin snu (reszta to przejazdy).
Ku chwale Ojczyzny.

niedziela, 8 czerwca 2008

Sloneczna niedziela

Gdybym mial travelke, pojechalbym do Hampstead Heath. Ale na dwa dni
nie oplacalo sie kupowac, wiec zamiast tego zwiedzam okolice. Dotarlem
pieszo az do Manor Park. Niestety caly rozkopany, przesladuja mnie
akwedukty. W drodze powrotnej zgarnalem ze sciany pubu zostawiona
wczoraj szklanke pintowa. Zawsze chcialem taka miec.
Rozkoszuje sie tanizna z lidla - kurczak tikka masala z puszki za 99p
i kostka nudli, do popicia cydr. Nigdzie nie ma tak jak tu.

Najmniejszy blog swiata

To bedzie prawdopodobnie najmniejszy blog swiata. Pisany na malenkiej klawiaturce malenkiego telefoniku, w malenkim pokoju na East Hamie. Bez wielkich ambicji. Weekend mam wolny, spotkalem sie dzisiaj z siostra na zakupach na glownej ulicy mojej cudownej dzielni. Siosta mowi, ze nigdzie nie ma tak tanio jak tu. Hinduskie sklepy z butami, dom towarowy z tanizna wysokiej jakosci, kolorowi sprzedawcy ubijajacy blyskawicznie interesy, zanim klient sie rozmysli. Uslyszalem piekna angielsko-hinduska piosenke, zapytalem sprzedawce o tytul, literowal mi przez dwie minuty jakas trzydzwiekowa nazwe. Nadal nie wiem co to jest. W kazdym razie mialem przyjemne, leniwe, egzotyczne popoludnie...

sobota, 7 czerwca 2008

Test

To jest kolejny test skypephona

środa, 4 czerwca 2008

Test

Test of vid Skype phone

sobota, 24 maja 2008

Porzadki

Od rana zabralem sie za porzadki - umylem sciany, drzwi, szafke i podloge. Nadal nie jest to jeszcze hotel gwiazdkowy, ale nie wyglada juz jak miejsce zbrodni na kosmicie o glutowatych wnetrznosciach. Zuzylem kilka gabek i pol butelki wybielacza, wszystko, co tak kolorowo zylo na scianach, zyc przestalo.

Zaczynam, powtarzam - zaczynam czuc sie znow jak czlowiek, a nie jak rozbitek w czasoprzestrzeni wlasnych wspomnien.

czwartek, 22 maja 2008

Wspollokatorzy

W domu oprocz mnie mieszka dwoch hinduskich ascetow, ktorzy nie uzywaja lazienki, Algierczyk o jakze nietypowym imieniu Ahmed, ktorego nigdy nie ma oraz wychudzona czarna kobieta, zeswirowana na punkcie czystosci. Pomimo ogolnej rozwalki na chacie, lazienka i kuchnia wygladaja na czyste i doglebnie zdezynfekowane wybielaczem. Zawsze twierdzilem, ze wariaci maja swoja wazna role w spoleczenstwie.

Dzien pierwszy


Wprowadzilem sie. Szumnie powiedziane - wnioslem walizke, zaplacilem kase, dostalem klucze. Jedno jest pewne: jesli w tym pokoju ni napisze nic dobrego, to juz nigdy nie napisze. Bukowski zdaje sie mieszkac w pokoju obok, moze kupie szesciopak browaru i zalapie sie na darmowe konsultacje...

Homolokacja


Raczej nie bede mial homolokacji do internetu na nowej chawirze, nie wiem jeszcze skad bede wrzucal notki. Wlasnie siedze na walizach, za chwile opuszczam piekne Island Gardens i jade na daleki wschod, do krainy wielce egzotycznej.

Oto przedsmak:

Na szczescie stacja metra i nocne kebaby blisko.

Na zdjecia mojego pokoju trzeba bedzie poczekac. Ale bedzie warto.

środa, 21 maja 2008

Sprzedawca marzen

Pierwszy dzien w pracy, chyba bylo ok. Pracuje sie powolutku, bez presji, bo to przeciez nie kanapki, tylko droga elektronika. Mozna z klientem gadac godzine nawet jak jest kolejka, a potem taki gadula sobie wychodzi i nie kupuje nic. I nic zlego sie nie dzieje.

Wynalazlem sobie pokoj, przeprowadzam sie jutro. Miejscowki nie powstydzilby sie sam Charles Bukowski - metraz 1.5 x buda dla psa, wystroj porownywalny, materac z wlasnym zrodlem karaluchowej proteiny; jedyna roznica to lazienka, w miare przyzwoita i czysta. Okolica oczywiscie egzotyczna jak to tylko mozliwe, pelno sklepow z kebabem, czlowiek czuje, ze jest za granica.

Bede sie meldowal, jak wynajde jakies miejsce z netem.

Pzdr.

poniedziałek, 19 maja 2008

Idziemy do przodu

Dostalem pierwsza prace, na pol etatu, ale zawsze. Zaczynam w srode. Teraz biegne na miasto znalezc gdzies drugie pol etatu, takie, zeby pasowalo do tamtego.
Trzymajta kciuki.

piątek, 16 maja 2008

Iron like a lion in Zion

Jak bylo poza Londynem? Przybylem, zobaczylem, wykruszylem sie. Nie po to rzucilem robote w rozwalonej firmie na zadupiu, zeby pracowac dla jeszcze bardziej rozwalonej firmy na jeszcze wiekszym zadupiu. Jak juz cos zmieniac, to na lepsze.

Od dwoch dni szukam pracy w Londynie, trzymajac powrot do Preta jako plan B. Uruchamiam wszystkie kontakty, postanowilem sobie, ze tym razem musze zakonczyc misje sukcesem.

Albo na dnie z honorem lec.

Pogoda zrobila sie bardziej londynska, troche chlodniej, chmurki, czasem pare kropli deszczu. I rowniez to mi sie podoba, bo w Londynie w zasadzie wszystko mi sie podoba. Jezdzenie metrem, pietrowe autobusy, wszechobecny zapach jedzenia i kawy na ulicy, od rana do wieczora.

Dzis zalatwilem juz wysylanie ofert przez internet, teraz wbijam sie w pociag i jade sie pokrecic po miescie, w poszukiwaniu nowych plakatow z robota na wystawach okien.

A to wczoraj, w autobusie nr 15, starym doubledeckerze, chyba tylko na tej linii jeszcze takie jezdza:

niedziela, 11 maja 2008

Opuszczam Londyn

Od jutra mam zaczac prace pod Londynem, wszystko jest nagrane. Zobaczymy.
Ostatnie dni spedzilem jezdzac, chodzac, zagladajac w stare i nowe zakamarki Londynu, jedzac chinszczyzne na Greenwich kazdego dnia, delektujac sie tym miastem, bo przeciez teraz spedze miesiac poza jego granicami. Tam gdzie jade tez jest fajnie, bo to w sumie pare minut od Londynu, ale jeszcze nie mam do tego miasteczka zadnego stosunku emocjonalnego.
Wczoraj wybyczylem sie w parku z siostra i jej znajomymi, pogoda wciaz jest wspaniala, byly ogromne tlumy, ale miejsca starczylo dla wszystkich.

A teraz musze uciekac.

w parku

piątek, 9 maja 2008

Po 3 dniach w Londynie

zauwazam, ze jezyk polski nie jest juz dominujacy na ulicach. Pamietam, ze kiedy wyjezdzalismy do Wloch w 2006 roku, wlasciwie poza polskim w centrum nie bylo slychac nic innego.
Mysle, ze to wcale nie znaczy, ze wszyscy ci Polacy powrocili do Polski rzadzonej (powiedzmy) przez Tuska. Po prostu wielu z nich nauczylo sie wreszcie angielskiego, porozpadaly sie te grupy wzajemnego wsparcia i zaparcia (praca tylko z Polakami, po pracy tylko z Polakami, jedzenie kupowane w polskim sklepie, w sobote polska dyskoteka itp) i dlatego slychac teraz nasza mowe duzo mniej. Co mnie bardzo cieszy. Nie, zebym mial cos przeciw rodakom, wrecz przeciwnie, ale nie podobaly mi sie te getta oraz te grupy bialych orlow nastawionych niechetnie do wszystkiego, co niepolskie.
Zobaczymy, jak bedzie w malym miasteczku pod Londynem, do ktorego wybieram sie w niedziele.
Pod spodem kilka zdjec, niestety nawala mi bateria w telefonie i musze go uzywac oszczednie. Ale jakas namiastka klimatu sie pojawia chyba.
Londyn

środa, 7 maja 2008

Moj wlasny Londyn

Kazdy ma taki Londyn, na jaki go stac. Ja swoje pierwsze kroki po 2 latach nieobecnosci skierowalem do tego bajecznego miejsca na Greenwich, gdzie za 4.5 funta mozna zjesc najlepsza pieczona kaczke na swiecie. Jak widac na zdjeciu, zapach, smak, wciaz ten sam...

czwartek, 1 maja 2008

Święto

Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Nieroba, więc cóż pozostaje mi innego, niż z impetem zabrać się do pracy. Ostatnie dni wyglądały pod tym względem różnie - mieliśmy przez tydzień gości, co było bardzo przyjemne, ale nawet jednej notki na bloga nie wrzuciłem, a przez kolejne dni po ich wyjeździe miałem setki jakichś dziwnych spraw do załatwienia. Pracowałem oczywiście, ale w rytmie dość nierównym. Wczoraj byłem na badaniu wzroku na przykład, okulistka zakropliła mi czymś oczy, nic nie widziałem przez pół dnia, tak bardzo raziło mnie światło. A miałem akurat robić zdjęcia.
Ale dzisiaj święto, więc powinienem mieć spokój. Zostały mi ostatnie dwa projekciki do wykończenia, mam kilka dni, zdążę.

Pogoda jest koszmarna, mieliśmy może ze cztery słoneczne dni w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. W Londynie to oczywiście nie przeszkadza, ale we Włoszech, gdzie słońce jest jedynym pozytywnym punktem tego kraju, taka pogoda odbiera chęć do życia. Będzie mi jeszcze łatwiej wyjechać.

wtorek, 29 kwietnia 2008

podaj dalej

Jakby ktoś nie znał lenguidżu - Bush ojciec mówi do syna - "Synu, popełniłeś ten sam błąd w Iraku, który ja popełniłem z twoją matką - nie wycofałem się na czas."

Pull out znaczy wycofać coś, np. wojsko, ale i po prostu wyjąć coś z czegoś.

Co przypomina stary dowcip o Stalinie, któremu w nocy przeszkadzał stukaniem staruszek chodzący o lasce po Placu Czerwonym. Stalin krzyczy - "Dziadku, powinieneś założyć na to gumkę!", na co staruszek odkrzykuje - "Twój ojciec powinien założyć na to gumkę!"

wtorek, 15 kwietnia 2008

Przypomniało mi się

Szykuję się do wyjazdu. Dziwne - zarówno w 2004, w 2006 jak i teraz wyjeżdżałem na początku maja. Taki czas, kiedy człowiek ma w sobie tyle soku, żeby się ruszyć i zacząć coś nowego z energią.

Próbowałem sobie przypomnieć niektóre klimaty, wskoczyłem tutaj:

http://opowiadanialondynskie.blogspot.com/
Parę starych tekstów o Londynie i emigracji w ogóle.

Mało czasu na blogowanie - siedzę przy kompie, zamykam otwarte projekty, próbuję wyskrobać z tego tyle kasy, ile się da, przygotować do drogi tak dobrze, jak się da, poodnawiać stare kontakty, ponawiązywać nowe. Jeśli będzie tak, jak było poprzednim razem, to ok, ale chodzi przecież zawsze o to, żeby było lepiej.

Być może w tym tygodniu uda mi się skończyć filmowanie materiałów dla Fabio. Nie wiem tylko, kiedy to zmontuję - w weekend jedziemy do Austrii do Ramony i Roberta, w niedzielę po południu przyjeżdża Owca, wszystko na samym końcu złożyło się razem, będę musiał nieźle lawirować.

Zmykam.

piątek, 11 kwietnia 2008

Powodzenia, Doktorze

Dostałem bardzo ładny komentarz na temat Doktora Nauk, polecam lekturę (pod poprzednią notką).

Dalszego śledztwa prowadzić już nie będę, tajemnica została częściowo rozwikłana. Mam nadzieję, że Doktorowi ta sprawa nie zaszkodzi, a może w jakiś sposób pomoże?

Oczywiście na krótką metę może się okazać, że na Krakowskich Przedmieściach zbierają się "fani" Doktora żeby go zobaczyć i się z niego ponabijać, ale to się szybko skończy. Prostacy szybko się nudzą.

Co do Klubu Księgarza, komentarz potwierdza stwierdzenie Doktora, że jest to czerwona przystań. Zamknijmy to tak - kultura, wymagająca sponsorowania przez państwo to nie kultura, tylko przekręt. Niezależnie od opcji politycznej.

Doktorze, Powodzenia! Twój przekaz, pomimo złorzeczeń, jest pełen dobrej wibracji. Precz z komuną!

czwartek, 10 kwietnia 2008

Nowa teoria ws. Doktora Nauk

Dynamika rozprzestrzeniania się filmu spadła, dziś dopiero 152 tysiące wejść, sporo z pewnością to powtórne wejścia tych, którzy już go widzieli. Trzeba będzie rozesłać trochę linków.

Wczoraj badałem rozmaite materiały związane z Klubem Księgarza i Janem Rodzeniem. Zdjęcia z wieczorków autorskich, imprez plenerowych itp. Nigdzie nie znalazłem nikogo, kto wyglądałby jak Doktor Nauk, ale myślę, że on często się kręcił przy Klubie Księgarza i gdzieś musi istnieć tego ślad.
W każdym razie na zdjęciach pełno ludzi wyglądających jak pisarze, poeci, każdy z nich potencjalnie może być niestabilny psychicznie, a jeśli nawet sam nie dostanie fioła, to może rozstroić innych, co musiało zajść w przypadku Doktora Nauk.

Przypomniało mi się, że o Janie Skorupskim widziałem parę lat temu program w TV - chodziło o jego oficjalny rekord guinnessa w pisaniu sonetów. Napisał ich parę tysięcy. Jakościowo różnią się bardzo, niektóre są niezgorsze, niektóre zupełnie bełkotliwe i bez sensu. Jeden z moich zaangażowanych w sprawę kolegów stwierdził, że to może oznaczać chorobę afektywną dwubiegunową, tzn. że gościu oscyluje pomiędzy geniuszem w stylu Van Gogha a Doktorem Nauk właśnie.

Doktorem Nauk nie jest, jest to właściwie wykluczone. Oznacza to tylko, że Jan Rodzeń i jego Klub Księgarza przyciągają do siebie, oraz wzbudzają ogromne emocje wśród tego typu jednostek.

Moja teoria jest taka, że Doktor Nauk zna Jana Skorupskiego. Wie, że Jan Skorupski, przynajmniej w którymś momencie, zdobył uznanie Jana Rodzenia. Być może Doktor Nauk stara się upodobnić w jakiś sposób do Skorupskiego. Może napisał parę sonetów, Rodzeń ich nie przyjął i stąd ta awantura?

Zupełnie pobocznym wątkiem są wspomniane sonety, zebrane w jednym tomiku, przyporządkowane różnym dniom kalendarza oraz datom z lat 1995-2006. Można więc bez trudu znaleźć sonet napisany np. 11 września 2001 roku - temat jest oczywisty.

Na dzień dzisiejszy wiadomo jedynie, że zarówno Jan Rodzeń, Jan Stanisław Skorupski, Doktor Nauk jak i cały pewnie Klub Księgarza to jest grupa naprawdę dziwnych ludzi.

środa, 9 kwietnia 2008

Śledztwa cd.

Dziś o 10 rano film z Doktorem Nauk ma na youtubie 130.000 wyświetleń - wczoraj o tej porze było 70.000. Jest szansa, że będzie silny efekt viral.

Kim jest tajemniczy Doktor Nauk? Uderzające jest jego podobieństwo do pisarza i poety Jana Stanisława Skorupskiego, rekordzisty świata w pisaniu sonetów. Skorupski pisał o Janie Rodzeniu w tonie pochwalnym, wręcz uwielbieńczym. Ma 69 lat i po obejrzeniu szeregu zdjęć wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby to on był Doktorem Nauk - mimo, że są tak podobni, Doktor wygląda zdecydowanie młodziej niż 69 lat i dużo młodziej niż Skorupski na zdjęciach. Być może to jest jego syn lub brat?

O Janie Rodzeniu wiadomo na pewno, że istnieje, są o nim inne, oprócz sonetów Skorupskiego, wzmianki w internecie - jest z nim nawet wywiad, niestety na płatnym serwisie. Są też jego zdjęcia.

Wracam do pracy, napiszę, jak się czegoś dowiem.

wtorek, 8 kwietnia 2008

Hmmm...

"
Sonet na cześć Jana Rodzenia
Jan Rodzeń do literatury
wszedł z innej pożądanej strony
miał pomysł - był niezastąpiony
format odwrotny do postury..."

"Jakby Jan Rodzeń upadł i sobie głupi ryj rozwalił..."

Kolor koszuli zgadza się z kolorem szalika, ale to o niczym nie przesądza.

A może jednak

Jedyna fotka Skorupskiego jaką znalazłem nie przesądza sprawy - to może być ten sam facet, ale nie musi.

Co za tajemnica...

A po drugiej stronie barykady...

Tak jakbym nie miał nic innego do roboty, zainteresowałem się sprawą i znalazłem głos z zupełnie innej strony - autorem jest Jan Stanisław Skorupski - przypuszczam, że to nie jest ten pan z filmu.

Sonet na cześć Jana Rodzenia
Jan Rodzeń do literatury
wszedł z innej pożądanej strony
miał pomysł - był niezastąpiony
format odwrotny do postury

zamiast promować bohomazy
on promuje w Klubie Księgarza
książki zgubionego pisarza
i czyni to zawsze bez skazy

ktoś powie że to nic nowego
że takich ludzi mamy setki
pokażcie mi chociaż jednego

słyszałem że nie brak trudności
pan Janek ma żywot nielekki
ale trwa mimo przeciwności
Twierdza Ciszy, 12 czerwca 2001

albo:

Sonet o tym kim jest Jan Rodzeń
kim On nie jest tego nikt nie wie
ale Jego obraz przytłacza
rola książkowego działacza
stanowczego choć nigdy w gniewie

okazji było bardzo wiele
by stwierdzić że prócz życzliwości
posiadł On także możliwości
z niczego coś tworzyć w swym dziele

Jan Rodzeń stał się instytucją
promującą nawyk czytania
które nie jest powszechną funkcją

w tej nadzwyczajnej działalności
rodzą się też trudne pytania
po prostu jak przeżyć w skromności
Zurych, 12 czerwca 1996

Polecam stronę autora:
http://www.skorupski.com/

Nie tylko pisze, ale i śpiewa. Obłęd.
do posłuchania tutaj

Zakochałem się w facecie

i co zrobić mam?

sobota, 5 kwietnia 2008

Pan przodem...

Na pocieszenie myślę sobie, że nie jestem pierwszym frajerem, któremu się wydawało, że z Włochami można zrobić coś konstruktywnego; Hitler był przede mną.

Migracje, migracje

czwartek, 3 kwietnia 2008

Leica

Ależ to jest piękna maszyna ta Leica. Wydaje się, że zdjęcia może robić sama. A korpus jest taki, że można by nim rozwalić komuś głowę, nie przerywając przy tym fotografowania. Naprawdę kawałek techniki z najwyższej półki.
Szkoda tylko, że nie moja...

wtorek, 1 kwietnia 2008

Epoka

Ze mną można tylko iść na wrzosowisko,
Obalić piwsko...

piątek, 28 marca 2008

Uwaga

Muszę się skupić na tym, żeby być skupionym.

Dostałem e-maila. Zgadnijcie skąd?

"FROM;MR. BLAISE KAITA.
AUDITING AND ACCOUNTING SECTION,
Banque Commerciale du Burkina(B.C.B.)
OUAGADOUGOU BURKINA-FASO,WEST AFRICA.
Private e-mail;blaise.kaita@yahoo.fr

Dear Friend,

This message might meet you in utmost surprise, however,it's just my urgent need for foreign partner that made me to contact you for this transaction.
I am a banker by profession from Burkina faso in west Africa and currently holding the post of Director Auditing and Accounting unit of the bank.I have the opportunity of transfering the left over funds ($30.215million) of one of my bank clients who died along with his entire family on December 26, 2003 in a plane crash.You can confirm the genuiness of the deceased death by clicking on this web site below;
Hence,i am inviting you for a business deal where this money can be sharedbetween us in the ratio of 60/30 while 10% will be mapped out for expenses.If you agree to my business proposal.further details of the transfer will be forwarded to you as soon as i receive your return mail.
have a great day.
Your Faithfully
Mr.BLAISE KAITA."

Cóż, wygląda to jak uczciwa propozycja... Chyba odpiszę...

środa, 26 marca 2008

Po Wielkanocy

To nie spóźnione zdjęcie z Bożego Narodzenia, tylko północne Włochy pod śniegiem na Wielkanoc. Ale nikogo to chyba nie ruszy - czytam, że w Polsce jest to samo.

Trzydniowe ferie spędziliśmy u wód. Nie jest to optymalne miejsce dla ludzi poniżej 60-go roku życia, nastawiłem się na czytanie, pływanie i jedzenie. Dało się przeżyć. Pozytywnym punktem programu był trunek o nazwie Pelinkovec. Rodzaj piołunówki, 25%, sprzedają w dwóch wersjach - gorzkiej i słodkiej, ja trzymałem się gorzkiej. Przywiozłem sobie nawet butelkę, litr za 5 euro, a wystarczy na długo, bo za dużo się tego wypić nie da za jednym zamachem.
Słowenia to w porządku kraj, tanio, swojsko, no i drogi budują, zamiast snuć o nich wieczne plany. W każdym razie porównując polskie i słoweńskie zadupia, wypadamy zdecydowanie na niekorzyść, ładnych kilka, kilkanaście lat za nimi jesteśmy.

Teraz do roboty.

czwartek, 20 marca 2008

Gwiezdne Sanki

Wreszcie się zmobilizowałem i zmontowałem. To wszystko oczywiście w ramach pracy nad moim nowym projektem.

środa, 19 marca 2008

Youtube vs. Metacafe

Wrzuciłem dokładnie ten sam plik. Tak to wygląda:

Fabio Test 2 - The most popular videos are here

wtorek, 18 marca 2008

takie coś innego

Porządkuję od dwóch dni kompa i właśnie trafiłem na kawałek filmu, który nakręciłem w zeszłym roku na lokalnej imprezie i nigdy nie znalazłem odwagi, żeby go zmontować. Od razu staje mi przed oczami scena z Blue Velvet z piosenką o Sandmanie i ciarki mnie przechodzą. Ale życie układa lepsze scenariusze - ta grupka dzieci na ciemnej, pustej scenie, gruba dziewczynka o kulach, chuda dziewczynka robiąca mostek i wściekła włoska matka, która sprzedaje jej liścia, pewnie za to, że pobrudziła sobie ubranko. To oczywiście dałoby się ustawić w filmie fabularnym, ale na żywo robi większe wrażenie. Zapraszam:

Święto czekolady

Czy jacyś naukowcy próbowali zbadać fenomen dysproporcji między prędkością, z jaką weekend nadchodzi a tą, z jaką mija? Albo fakt, że przez cały tydzień świeci słońce, a w sobotę od rana pada deszcz - ale tylko do niedzieli wieczorem, bo w poniedziałek już znów jest ślicznie?
Myślę, że czeka tutaj Nobel do zdobycia, jeśli nie dwa.

W sobotę przez cały dzień deszcz, wieczorem gradobicie, w niedzielę od rana bez poprawy, ale i tak postanowiliśmy pojechać i zobaczyć. Ja z żoną na święcie czekolady w Udine - to tak, jakby grupa AA wybrała się na Oktoberfest.
Na szczęście ceny ustanowiono zaporowe - skusiłem się tylko na parę gram trufli (droższe od pieniędzy), resztę wystawy pochłanialiśmy wzrokowo.
To nie targowisko staroci - wszystkie te zardzewiałe nożyce, klucze i młotki są tak naprawdę zrobione z czekolady, posypanej dla efektu kakao.

Co do targowisk staroci - najbliższe w Cividale mnie ominie, będziemy na świątecznym wyjeździe. Załapię się chyba za to na następne, w San Daniele. Szukam jakiegoś dobrego światłomierza do mojej Praktiki.

Ale do weekendu jeszcze dużo czasu.

piątek, 14 marca 2008

Brytyjska potęga morska

Szukałem czegoś na moim starym blogu i znalazłem moją własną entuzjastyczną notkę na temat www.gnod.net
To było pierwsze cudowne unyto do poszukiwania muzyki, która się człowiekowi podoba, choć sam o tym nie wie. Potem oczywiście była Pandora, ale została zdławiona, potem coś, czego nie pamiętam, a co w końcu przemieniło się w deezera, który jest super wygodny do wyszukiwania konkretnych utworów, chociaż jakość nawala. Teraz słucham głównie na www.jango.com ale tam też są ograniczenia. No i żaden z tych systemów nie podrzucił mi tak wspaniałej podpowiedzi jak stary, toporny Gnod, na którym nawet nie można słuchać muzyki - podaje tylko nazwy. Ale trafienie było tak dokładne, że od razu pobrałem całą dyskografię i słucham od dwóch dni na okrągło.

British Sea Power. Sam nie wiem, jak to możliwe, że wcześniej o nich nie słyszałem.
A ten klip to już jest mistrzostwo świata. I założę się, że zrobili go za mniejszą kasę, niż goście, którzy robili Black or White Jacksona wydali przy produkcji na kawę i pączki.

wtorek, 11 marca 2008

Kotwica


To, co mnie najbardziej w tej chwili trzyma we Włoszech, do dostęp do tanich owoców morza. Cała reszta tego kraju jest mocno przereklamowana i zdecydowanie przedrożona.

Natomiast różne morskie robaczki można tutaj kupić za bezcen w supermarkecie, a przyrządza się to całkiem łatwo. Na przykład tutaj - podsmażone szybciutko, potem zalane pomidorami w puszce, trochę czosnku, kostka rosołowa, czterdzieści minut na średnim ogniu, żeby zmiękły i już jest. Pycha. Wygląda, jakby ktoś plastikową torbę przesmażył w tomacie, ale zapewniam, że z bliska widać powyginane minimacki i płetewki i jest po prostu pyszne.

poniedziałek, 10 marca 2008

Crazy Bob

Klimat imprezy opiszę wam dobrze, cytując pieśń znanego zespołu:
"Wszystko było git do momentu kiedy
Zabrakło jaj naszego wodza, Bahledy..."

Stawiliśmy się na kosmodromie już w sobotę, wszyscy w pełnym umundurowaniu i w randze kapitana, tj. Cpt. Cuty, Cpt. Brazza, Cpt. Tombul i ja, Cpt. Mike. Pogoda na wysokości Zoncolan była kompletnie do kitu, mgła, widoczność taka, że jak splunąć od serca, to nie widać, w kogo się trafiło. Chociaż przy mocnych lefrektorach i podświetlanych jak na przylądku Carnaval namiotach RedBulla to efekt był wcale przyjemny. Zwłaszcza jak już koleś z RedBulla wlał w nas kilka kolejek wódki truskawkowej i przestało nam dokuczać zimno.
Ludzi było niewiele, tzn. jeśli porównać do poprzednich lat. Nikt poza nami i czwórką rycerzy się nie przebrał, więc wzbudzaliśmy sporo sensacji i pewnie moje zdjęcia w tym stroju będą wisiały w necie przez najbliższych 50 lat, bo chyba parę setek osób się z nami fotografowało.
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę - to co mi się we Włoszech naprawdę podoba, to że ludzie się bawią normalnie. Ładnych parę setek ludzi, żadnych ogrodzeń, żadnych ochroniarzy z psami, głośna muzyka, alkohol leje się strumieniami i uwierzcie, że nikt się nie pobił, żadnych awantur. Kultura.

A pije się w naszym regionie ostro. I w sumie o to się cała frajda trochę rozbiła, bo Cpt. Tombul tak się załatwił w sobotę, że w niedzielę rano go w stanie śpiączki ratowało pogotowie, przez co nastroje siadły maksymalnie. Wyobraźcie sobie - stoimy wszyscy w kretyńskich strojach, rury od odkurzaczy poprzyczepiane do dupy, na głowach plastikowe pokrywy od żyrandoli, a tu kolesia w naszym Vanie przywracają do życia zastrzykami jak na Pulp Fiction. A Tombul jak się obudził, najpierw prawie strzelił w oko ratownika, a potem się uparł, że do szpitala nie pojedzie, tylko zjedzie z nami rakietą. Powiedzieliśmy mu, że zjechać to on zaraz może - dwa metry pod ziemię, ale do szpitala i tak się nie zgodził zabrać.

Zjechaliśmy więc we trzech, i to było szczęście w nieszczęściu, bo jak nam rakieta podskoczyła na wyboju, to się załamało podwozie i zaryliśmy trochę w śnieg. Cpt. Brazza, który jechał na ogonie, zdołał nas dopchnąć do mety, ale gdyby Tombul siedział na dziobie, tak jak to było planowane, tobyśmy nie dali rady.

Miałem robić zdjęcia, ale pogoda była do dupy, nic nie było widać, padał deszcz, akcja z Tombulem nadszarpnęła nam morale i straciliśmy kolejkę, w końcu pojechaliśmy jako przedostatni wózek, a i to dlatego, że ostatni należał do jakiegoś ważnego sponsora. Skręciłem może ze trzy minuty filmu Nokią, zupełnie bez sensu zresztą, ale byłem naprawdę mocno oszołomiony akcją ratunkową.

W necie są już pierwsze wrzuty z tej imprezy, i tylko potwierdzają słuszność decyzji o niewyciąganiu kamery z samochodu - przejeżdżające Boby widać przez około dwie sekundy, wyłaniają się z mgły i natychmiast znikają. Poza tym nie widać nic - chyba że stojący bez ruchu, przemoczony tłum to też jest coś.

W każdym razie nie żałuję, że wziąłem w tym udział - sobotnia impreza była fajna, w niedzielę też w sumie się nie nudziłem. Za dwa lata, podczas kolejnej edycji, zamierzam wystawić mój własny wóz i wygrać.

sobota, 8 marca 2008

środa, 5 marca 2008

Cpt. Mike

Wspominałem już, że po robocie budujemy z chłopakami statek kosmiczny? Odlatujemy w niedzielę, powinny być jakieś foty ze startu.
A to ja w niekompletnym jeszcze kombinezonie. Statek w tle. Wszystko odbywa się w hangarach na przylądku Carnaval oczywiście.

Dziś zupełnie inne klimaty niż wczoraj - słucham King Crimson. Też niezłe.

wtorek, 4 marca 2008

Dwa wstrząsy

Dwie rzeczy, które mną dzisiaj wstrząsnęły to po pierwsze - smażone kalmary na obiad, a po drugie - właśnie odkryłem, że w Arch Enemy naprawdę śpiewa kobieta. Myślałem, że tak sobie tylko do teledysku wstawili dla jaj. No to już bomba.

sobota, 1 marca 2008

praktica

Pierwsze koty za płoty. Chociaż...
Moje poharatane w zeszłym roku dało o sobie znać teraz - manualne ustawianie ostrości chwilowo mnie przerasta, muszę iść do okulisty. Pewnie czekają mnie jakieś szkła.
Poza tym fotograf skanował mi ten film chyba na domowym skanerze - 1667x983 px to jakiś żart jest z negatywu 35mm.
Tego samego dnia cyfrówką zrobiłem to:
Zabawa ze starym aparatem jest wspaniała - chciałbym mieć czas na fotografię czarno-białą, ale niestety, nie da się w życiu robić wszystkiego.
Następną rolkę zrobioną prakticą zdecydowanie wywołam u innego fotografa. Bo ostrość jak ostrość, ale światło ustawiałem dobrze, a kolory wyszły takie, jak na przeterminowanym ORWO. Niby fajny vintage'owy klimat, ale jednak chciałbym sam sobie takie efekty ustawiać, a materiał źródłowy mieć dobry.

poniedziałek, 25 lutego 2008

Odkrycie

Poznałem właśnie pierwszą zasadę użytkownika starego sprzętu - jeśli nie jesteś w stanie dowiedzieć się, jak coś działa - rozkręć to.

Walczyłem dziś z tym Sunpakiem - nie znalazłem najmniejszej notki w internecie, jak to działa. Wreszcie chwyciłem za śrubokręt, żeby sprawdzić chociaż, na jakim napięciu pracuje.
Po rozebraniu obudowy znalazłem w środku dwie baterie AA. Ha, pomyślałem sobie - dziwny patent, żeby trzeba było rozkręcać lampę za każdym razem, gdy chce się wymienić baterie.
Dopiero po chwili znalazłem maleńką, nieoznakowaną klapeczkę, z iście japońską precyzją wpasowaną w górną ściankę lampy. Jeśli się nie wie, że to właśnie to, trudno zgadnąć. Zwłaszcza że klapeczka chodzi bardzo opornie. Ma nawet wcięcie w miejscu, gdzie schodzą się połówki obudowy, tak, że wygląda, jakby była po prostu ich częścią.

No, w każdym razie działa. Nie jest to jakieś cudo, lampka maleńka, zasięg do 4 metrów, przy pewnej dozie optymizmu. Z drugiej strony - jest maleńka, zawsze można ją mieć w kieszeni.

Uruchomiłem jedną z lamp - działa bez zarzutu. Na razie prowizorycznie przymocowałem do teleskopu od siatki na ryby (tej samej siatki, która wystąpiła w filmie). Muszę znaleźć jakieś sensowne statywy, mocowanie na taśmę to niezbyt dobry pomysł, zwłaszcza że przy dłuższej pracy lampa będzie się z pewnością grzała.

Za chwilę będę ładował pierwszą rolkę filmu do Praktiki, jutro próba ogniowa. Z wrażenia zapomniałem dziś sprawdzić w supermarkecie, czy zrzucają tam negatyw na płytę CD...

niedziela, 24 lutego 2008

Wyprawa

Dziś po południu wybrałem się na wyprawę moim Scarabeo. W planie miałem fotografowanie - była fantastyczna pogoda, lekka mgiełka, dająca niesamowitą perspektywę. Chciałem pofotografować ruiny zamków przy drodze z Attimis do Cividale. Ale przy okazji chciałem też pojechać inną niż zwykle trasą, zupełnie bocznymi drogami. Zatrzymałem się na moment zaraz po wylocie z Nimis na mostku nad Cornappo.
Później niestety zawiodła mnie wciąż jeszcze niepewna orientacja w terenie, na trasę do Cividale wjechałem zbyt wysoko, już za ruinami, które chciałem sfotografować.
Zanim jednak się zorientowałem, że moje obiekty są za mną, a nie przede mną, znalazłem się w Cividale.
To urocze, senne zazwyczaj miasteczko, było straszliwie zatłoczone -odbywał się właśnie jeden z większych w okolicy targ staroci.
Już przy pierwszym stoisku zaliczyłem trafienie - maleńki aparacik Agfy - silette I. Może nic nadzwyczajnego, nigdy o nim wcześniej nie słyszałem, ale cena 10 euro mnie przekonała - w komplecie była jeszcze lampa Sunpak GX17 i filtr UV. Sprawdziłem pobieżnie mechanizm aparatu, wyglądał ok.
Kolejne stoiska i coraz więcej sprzętu fotograficznego i filmowego - zacząłem sobie nawet wyrzucać pochopny zakup - ale zazwyczaj na tych targowiskach nie znajdowałem niczego ciekawego, najczęściej Zenity, które mnie nie interesują.
Gdzieś w połowie drogi, pod pomnikiem Cezara, stał facet z resztkami rozmontowanego oświetlenia studyjnego. Kupiłem dwie lampy z metalowymi przysłonami - będę się musiał z nimi trochę pobawić, ale kosztowały grosze.
Już właściwie miałem zawrócić, wydawało się, że to koniec straganów - ale postanowiłem się jeszcze przejść mostem diabła.
I tam, przy samym końcu, znalazłem dokładnie to, czego szukałem od ładnych paru lat.

Przepiękna Praktica, w doskonałym stanie - na tyle, na ile potrafiłem to sprawdzić w ciągu 15 minut. Korpus bez jednej rysy, wygląda, jakby większość czasu przeleżała w futerale.
Jest to model bez światłomierza, ale poza tym wszystko, czego można w starym aparacie zapragnąć. Oryginalny obiektyw, twardy futerał - bajka.
Sprzedawczynią okazała się Polka, pani spod Warszawy, handluje we Włoszech już od paru lat. Narzekała, że handel już nie ten, że zamknięto teraz granicę z Rosją i nie ma skąd brać towaru - Praktica zresztą też stamtąd przyjechała, ostatnim transportem, jeśli wierzyć opowieści.
W ten sposób wyczerpałem cały mój urodzinowy budżet, a kawałek dalej stały jeszcze dwa stoły, z Zenitami co prawda, ale za to ze świetnymi obiektywami.
Postanowiłem jednak nie ryzykować - żona nic nie wiedziała, że jestem na zakupach.
Zapobiegawczo kupiłem jej naszyjnik z turkusów w drodze powrotnej.
Podziałało.

W domu, przy oglądaniu sprzętu, czekała mnie niespodzianka - lampa błyskowa była wciąż naładowana. Udało mi się nawet podłączyć ją do mojego Sony - i działa! Daje lepsze efekty niż lampa wbudowana w korpus - jest ładnych parę centymetrów wyżej. No i niezła frajda - odczytywać sobie nastawienia przesłony z tabeli...

Instrukcje do aparatów znalazłem w internecie bez problemów - niezłej jakości skany dokładnie do moich modeli.

Gorzej z lampą - właściwie w internecie znalazłem tylko zdjęcie tego modelu wraz z ceną 10 dolarów. Czyli nie przepłaciłem - wręcz przeciwnie. Natomiast nie znalazłem żadnej informacji o ładowarce do niej - a musi takowa istnieć, bo lampa jest jednoczęściowa, wystaje z niej tylko kabelek, do tej ładowarki właśnie, jak podejrzewam.

Zresztą obawiam się, że ładowarki nie dostanę i będę musiał dostosować jakiś zasilacz. Chwilowo nie wiem jednak nawet, jaki woltaż jest wymagany. Napisałem e-maila do producenta w Japonii, zobaczymy, czy odpiszą...

Co za dzień.

sobota, 16 lutego 2008

Co robi Tusk zimową porą?

Ano zimową porą Tusk siedzi i opracowuje plany budowy dróg. Podkreślam jeszcze raz - plany budowy dróg.

piątek, 15 lutego 2008

Vista Downfall

Miałem zacząć pracę już jakiś czas temu, ale mój komputer uruchomił się 15 minut później niż zwykle, bo instalowały się automatycznie nakładki na Vistę (tak, zgadza się - stary komp jednak jest zbyt uszkodzony, by na nim normalnie pracować). Pan mówi 15, ja mówię 15 - mam 15 minut na wpizdopamiętnika.
Zastanawiam się, po co ktoś w ogóle produkuje nakładki na Vistę, skoro już wiadomo, że jest to system bez sensu i bez przyszłości. Próbuję sobie wyobrazić, jak wygląda praca w tym wydziale Microsoftu, gdzie produkuje się poprawki do Visty i natychmiast staje mi przed oczami sztab niemieckiej armii w kwietniu 1945 roku, tak jak to widziałem na filmie Downfall. Kompletny burdel, co 10 minut przychodzą meldunki o kolejnych katastrofach, ci, którzy już przyjęli do wiadomości, że to koniec, starają się choć jeszcze raz zaszaleć, a za zamkniętymi drzwiami, w małym gabineciku, nabuzowany amfetaminą szef wykreśla kolejne śmiałe plany odwrócenia biegu wydarzeń i powrotu do dominacji nad światem. I wypuszcza w świat kolejne, absurdalne rozkazy, które nigdy nie zostaną wprowadzone w życie. Tudzież kolejne update'y, które niczego nie zmienią, bo też i Vista, tak jak III Rzesza, jest zjebana od podstaw.
Niestety, w przeciwieństwie do filmu Downfall, historia Visty chyba nie skończy się happy endem. Bill, zamiast uczciwie palnąć sobie w garnek z parabellum, pracuje podobno nad systemem operacyjnym z interfejsem graficznym 3D.
Ale ja już wtedy nie będę miał komputera - zamiast tego będę pisał, fotoszopował i montował wideo na telefonie komórkowym.

wtorek, 12 lutego 2008

Bo Vista była za słona.

Będę pisał szybko, bo widzę w statystykach strony, że szybko czytacie.

Jestem w trakcie downgrade'u na mojego starego Vaio z Windowsem XP. Parafrazując wujcia Billa - sorry Vista.
Jeśli ktoś rozważa zakup nowego kompa z Vistą w środku, niech lepiej od razu zainwestuje w Maca. Można na nim odpalać windowsowe programy, kosztuje trochę drożej, ale zdrowie proszę państwa, zdrowie nie ma ceny.

Ja za chwilę odkładam w kąt komputer, który ma 11 miesięcy i będę pracował na starym, który ma ze trzy lata. Bo Vista była za słona.

Jak kto zwykł był kończyć trafne wywody Paweł Kukiz: Chuj.

środa, 6 lutego 2008

"TOK FM: Ziobrze grozi nawet kilkanaście lat więzienia"

Niech go powieszą za siódme ziobro.

wtorek, 5 lutego 2008

Gogol Bordello

kolejne odkrycie z netu, tym razem z YouTube, z jakiegoś filmu dokumentalnego o scenie muzycznej w Nowym Jorku. Goście nawiali z Ukrainy, przez Włochy, do USA. Klimaty wschodniego hopsa-hopsa połączone z reggae, wykonanie garażowe, przaśne, swojskie.
Do posłuchania tutaj

poniedziałek, 4 lutego 2008

Czytam artykuł o powrotach Polaków z emigracji

i też się zastanawiam, czy czasem nie wrócić - z Włoch do Anglii. He he he he he.

czyż to nie jest piękne?

(i)

piątek, 1 lutego 2008

Gadu-gadu

Podobno GG przyznało prezydentowi Kaczyńskiemu specjalny numer. Ja się nawet domyślam jaki.
666

środa, 30 stycznia 2008

O jes

pasluszy

Do Tobiego

Tobi, ja mam takie statystyki na blogu zamontowane, że mi tu pokazują zdjęcia z kamer przemysłowych z każdego twojego wejścia. Więc zamiast pęszyć po cichu odezwij się w końcu, bośmy nie rozmawiali od przed świąt.
Pozdrawiam.

wtorek, 29 stycznia 2008

mkbk.it


No i wszystko jasne. Zapraszam i proszę o zgłaszanie komentarzy i usterek. Strona została zrobiona w trzy dni, mogą być literówki, ale miałem strasznie mało czasu. Mam nadzieję, że jest przynajmniej w 95% ok.

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Calamari fritti

Jeśli za czymś tęsknię w mojej poprzedniej pracy, to za obiadami. Niezależnie od tego, jaką to gównianą robotą zajmowaliśmy się danego dnia, kiedy w południe zaczynały bić dzwony, rzucaliśmy łopaty, kilofy, betoniarki i nasz ciężki sprzęt i ruszaliśmy do najbliższej restauracji. Pomijając ostatni okres, kiedy to jadaliśmy u zbankrutowanego burdeltaty, zazwyczaj restauracje były pierwszej, no a przynajmniej 1b klasy.
A w piątki... no tak, w piątki wszędzie podawali calamari fritti. Na które właśnie nabrałem smaku. I właściwie to już postanowione - w piątek około południa ubiorę się w moje robocze ciuchy, przybrudzę gliną i pojadę sobie do Friuli, mojej ulubionej trattorii w okolicy, żeby wciąć się na menu operaio. Bo trzeba dodać, że obiady po 10 euro za dwa dania są zarezerwowane dla roboli - jeśli się wejdzie po cywilnemu, to za to samo jedzenie trzeba zapłacić ze dwa razy więcej.
To się nazywa po naszemu: "sprawiedliwość społeczna".

czwartek, 24 stycznia 2008

Stary Vaio

Co się stało z moim starym Vaio? Pracuję dziś nad tekstami do mojej nowej strony i wciąż sprawdzam coś na google. Ukończyłem właśnie pierwszą część, poszedłem uruchomić żonie tego starego Vaio, żeby mogła mi przetłumaczyć tekst na włoski. Po włączeniu komputer wyświetlił prawidłowo parę komunikatów systemowych, a potem po uruchomieniu Windowsa ekran zrobił się znów czarny.
Jako że cały dzień siedzę na google, więc odruchowo wpisałem w okienko "vaio screen problem".
Pierwszy wynik i od razu trafienie. Oczywiście okazało się, że to problem dość powszechny przy starszych modelach Vaio i że prawdopodobnie to zabrudzona zapadka, blokująca komputer po złożeniu. Wystarczy przedmuchać.

Przedmuchałem. Działa.

Właśnie zaraz mam zamiar zapytać googla, jaki jest sens życia, czy niebo istnieje i czy wolno zaczynać pić piwo już od poniedziałku.

Dolce vita

Dzisiaj też wyrzucałem śmieci, ale nie będę o tym pisał. Napiszę o tym, że wczoraj byłem u księgowego, dowiedzieć się co i jak z moją tutaj działalnością. Podatki we Włoszech są oczywiście takie, że po wyjściu od księgowego musiałem dla uspokojenia wyjść na browca. Ale podobno, podobno jest taka opcja, że zaczynając działalność jako wolny profesjonalista, nie muszę płacić comiesięcznej składki ubezpieczeniowej. W ogóle nic nie muszę płacić co miesiąc. Odbijają sobie kiedy wystawiam fakturę - i też wychodzą na swoje. W sumie zjadają 50% całej sumy wystawionej na fakturze. I tak jest w każdej dziedzinie działalności we Włoszech. To teraz już wiem, dlaczego policja skarbowa jeździ uzbrojona w automaty. Gdyby nie to, ludzie zebraliby się w kupę i pozabijali ich kłonicami. Bo widły są za mało bolesne.

środa, 23 stycznia 2008

Wyrzucając śmieci 1

Wyrzucając śmieci, doszedłem do takiego spostrzeżenia: nic ostatnio mnie nie złości, nie drażni, nie nęka. W takich warunkach dużo trudniej jest pisać bloga - sztuka wymaga konfliktów. Ale mnie zawsze pociągały rzeczy trudne, a nawet i takie, które przez innych uznawane są za niemożliwe. Zbiorę się w sobie jak Rocky 5 i mimo ciągłych powodzeń będę nadal pisał.

A oto co zobaczyłem, jak już doszedłem do kontenera na śmieci (to spory kawałek, ze 300 metrów) i po pozbyciu się balastu odwróciłem się w kierunku domu:W domyśle - jest szansa wyskoku na deski w sobotę, o ile pogoda nie nawali.

Z zupełnie innej beczki - www.deezer.com to naprawdę wspaniała strona. Słucham sobie właśnie Sonic Youth, płyta Sonic Nurse. I nie muszę niczego nielegalnie ściągać, obawiając się później nalotu. Jak to mówią polscy studenci, nękani przez policję: "Bez nalotu, bez kłopotu!".

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Najbardziej dołujący dzień w roku

To podobno właśnie dzisiaj. Nie zauważyłem. Ot, co mnie pochłania:

A to dopiero początek!

piątek, 18 stycznia 2008

|bd||bd|

dwie dziewczyny na plaży

czwartek, 17 stycznia 2008

Problemy świata

zostały już rozwiązane, teraz tylko czekać na wdrożenie. Najgorszy sen Arabów i Dabjabusza - nadmuchiwany samochód - jeżdżący na sprężone powietrze. Można za 1.5 euro przejechać 200 km - a moim zdaniem jeszcze taniej - w krajach, gdzie wieje jakiś wiatr, a ostatnio wszędzie wieje, można sprężać nim powietrze za darmo, w dodatku bez pośrednictwa energii elektrycznej, czysto mechanicznie.
Wyprodukują go w Indiach, a ja go kupię jak tylko pojawi się w Europie.

wtorek, 15 stycznia 2008

Vista relief