niedziela, 31 sierpnia 2008

Chinczyki trzymaja sie mocno

W drodze powrotnej z camdenskiego osrodka kultury, na Kilburn High
zainteresowaly nas stojace w rzedzie Azjatki z plytami. Oferta 3 za 7
przebila oczywiscie 3 za 20, ktora proponuja w Zavi. Zwlaszcza ze
filmy najnowsze, a Tropical Thunder jeszcze tu nawet w kinie nie leci.
To dvd zreszta odpalilo dopiero po wymianie, jakosc kinowa z
ostatniego rzedu, ale ubawilismy sie niezgorzej, pewnie nawet do kina
sie przejde, bo wiele dobrych tekstow pochlonal fatalny dzwiek. Tylko
dobra rada - jesc sie przy tym filmie nie da, szczegolnie na poczatku.
A scena z glowa przebija nawet obrzydlistwa z Borata.
Polecam.

--
Sent from Google Mail for mobile | mobile.google.com

W kosmos

A oto ja, wystrzelony w kosmos na gumie od gaci.

sobota, 30 sierpnia 2008

Karmazyn

Na gornym pokladzie, z przedniego siedzenia, przez panoramiczne okno
podziwiam malinowy zachod slonca nad Oxford Street. Slucham King
Crimson, jestem w nastroju. Za chwile przejade Abbey Road, rozjedziemy
Beatlesow na przejsciu, gdzie na wieki trwaja w rozciagnietym wykroku.
Ostatnie tygodnie byly bogate w zdarzenia, byl Dima, spotkanie jak za
starych czasow, choc sytuacja nowa. Ostatnim razem gdy sie
widzielismy, ja nie bylem jeszcze ojcem, a on nie byl ustawionym,
niezle zarabiajacym singlem. Ale jakos dalismy rade, pojezdzilismy na
rolkach, wyskoczylismy do Brighton, gdzie dalem sie wystrzelic w
kosmos na gumie od gaci, potem sprawilismy sie w lokalnym klubie
cydrem, az belkoczac cos o Tomie Waitsie poszedlem do nocnej
kebabowni. Udana wizyta.
Duzo wiecej mam do opowiedzenia, ale trasa autobusu sie konczy. Bede
pisal czesciej. Pzdr.

--
Sent from Google Mail for mobile | mobile.google.com

niedziela, 3 sierpnia 2008

Gatwick

Robiłem dzisiaj nadgodziny w Precie na lotnisku w Gatwick. Było całkiem zabawnie, jak to zabawnie mogło by być podczas lądowania w Normandii, gdyby się wiedziało, że wyjdzie się z tego cało. Niekończące się kolejki klientów, kompletny brak dowodzenia, jakiś Albańczyk na kawie napełniający kubki do trzech czwartych, ktoś krzyczy jak opętany: "tace, tace, skończyły się tace!", ale po pół godzinie lekkiego stresu przychodzi taka myśl, że tak czy siak mi za to zapłacą, że nikt mnie nie opieprzy, że klienci pogodzeni ze swoim lotniskowym upodleniem, kontrolą bezpieczeństwa, wywlekaniem pasków ze spodni i chodzeniem na bosaka, spokojnie przełkną krzywo pocięte kanapki i niedolane, niedogrzane kawy. I wtedy zrobiło mi się spokojnie, wesoło, a potem to ja przejąłem maszyny do kawy, a są to maszyny nowiutkie, mocne i niezawodne i wychodziły mi takie kwiatki z mleka, że aż menadżerkę zawołali, żeby zobaczyła, bo do tej pory tam nigdy nie mieli zawodowego baristy na kawie.

Szykuję się teraz, żeby dostać się tam na nocną zmianę, bo płacą 1.5 stawki, jakieś kosmiczne pieniądze zupełnie, plus czas i koszty przejazdu. Może nawet uda mi się tam wkręcić na stałe, jak sobie powyrabiam papiery, a mam przecież doświadczenie po moim starcie do Ryanaira.

Idę spać.

sobota, 2 sierpnia 2008

Życie rodzinne wre

i czasu nie ma, żeby pisać. Pracuję jak pracowałem, może nawet jeszcze trochę więcej. Po pracy staramy się całą rodziną nacieszyć Londynem, bo pogoda akurat wspaniała się trafiła na te pierwsze tygodnie, no i Franci wciąż jeszcze na siłach, mimo rosnącego brzuszka. Klara zakochała się od pierwszej chwili w londyńskich parkach, wreszcie ma przestrzeń, żeby bezpiecznie szlifować nowo nabytą umiejętność chodzenia, czy też raczej biegania.

Robimy sporo zdjęć, pomimo obaw zabrałem nawet do parku mój radziecki zestaw fotosnajper, który dostałem w spadku od kuzyna. Obiektyw 300mm na kolbie od pistoletu maszynowego, na moment wzbudziłem panikę wśród wypoczynkowiczów, uspokoili się dopiero po paru minutach. Na pewno nie jest to rzecz, którą można zabrać do centrum Londynu.
Filmu jeszcze nie wywołałem, zostało parę klatek do zrobienia, a tu pogoda siadła, a ja dostałem nadgodziny. Przyjdzie poczekać.

Dostałem transportem samochodowym mój stary rower, wyremontowany przez tatę. Kolarzówka Orkan, jak sama nazwa wskazuje, nosi mnie jak wiatr po ulicach Londynu. Więc i w domu jestem szybciej, i jeszcze stare zakamarki mogę sobie pooglądać. Wczoraj wracałem do domu przez Camden, zrobiłem moją ukochaną trasę nad kanałem, wydaje mi się (może to dzięki pogodzie) jeszcze ładniejsza niż była dwa lata temu.

Dzieje się dużo, czasu by pisać mało, ale jesteśmy w dobrych nastrojach i czujemy się dobrze w tym wielkim mieście.