piątek, 30 listopada 2007

Wracamy

Tego, co w środku, nie ośmielę się pokazać. W każdym razie wracamy, mamy przed sobą 1400 km. Byle dotrzeć przed poniedziałkiem.

wtorek, 27 listopada 2007

Luke

Bilety lotnicze przepadły, więc musimy wrócić samochodem. Z czterech VW musimy zrobić jednego sprawnego. Tak to wygląda w praktyce.

PS

PS Nie mow hop. Zaraz po starcie uslyszalem glosny huk i zobaczylem eksplozje w prawym silniku, rzucilo calym samolotem. Przez chwile wznosilismy sie dalej, ale zaraz zwolnilismy, zaczelismy krazyc nad lotniskiem na niskim pulapie. Wiedzialem, ze cos jest nie tak. Po nieznosnie dlugiej chwili podali komunikat, ze zderzylismy sie z ptakiem, samolot jest pod pelna kontrola, ale zgodnie z procedura bedziemy ladowac z powrotem w celu sprawdzenia silnika. Brzmialo to tak, jak brzmiec powinno, ale uczucie pozostalo wielce nieprzyjemne. Wyladowalismy normalnie, tylko pierwszy raz w zyciu slyszalem oklaski na pokladzie. Zobaczylem jak pilot malenka latarka oglada silnik w towarzystwie jakichs strazakow. Po paru minutach wrocil do kabiny i powiedzial, ze silnik WYGLADA OK i ze polecimy dalej. Ja policzylem opoznienia, pomyslalem o naszym stuknietym aucie, ktore nie wiadomo, czy dziala, dodalem do tego WYGLADA OK i poprosilem stewardesse zeby nas wysadzila. Co zrobila bez protestow. Za nami wyszlo jeszcze pare osob. Potem szybko lapalismy pociagi, w koncu przed polnoca dotarlismy tu. Ot i tyle. Przygod nam sie zachcialo.

poniedziałek, 26 listopada 2007

Hop

Samolot z Brukseli opozniony, ale nawet nie podejmuje sie na tej klawiaturce opisac tej krotkiej, ale pelnej przygod podrozy. Zreszta sami jeszcze nie wszystko wiemy, tylko tyle ze po wczorajszej imprezie Gael zlamal miednice. Pomijajac to caly wyjazd byl niezwykle udany, relaksujacy i przyjemny.

czwartek, 22 listopada 2007

Wyjazd do Belgii

I już przed lotniskiem zaczyna się dobrze:
A to dopiero początek przygody, hehe.

wtorek, 20 listopada 2007

Formularze

Wypełniam dziesiątki, setki formularzy dla mojego przyszłego (mam nadzieję) pracodawcy. Mam nadzieję że dam z wszystkim radę do połowy stycznia.

Pozdrawiam,

M

poniedziałek, 19 listopada 2007

Spotkanie fotografow

Wczoraj bylem na spotkaniu lokalnych fotografow. Banda szalencow, jak to na prowincji. Jedna pozytywna mysl mnie dzieki temu spotkaniu naszla - jesli oni sa w stanie zarobic na zycie w tym fachu, to i ja leciutko dalbym rade. Jesli latanie mnie nie wciagnie, to po roku kupie sprzet i zaczne wlasna dzialalnosc.

czwartek, 15 listopada 2007

Zima

Zimno. Mimo pelnego slonca mam na sobie trzy bluzy, kamizelke i czapke. Liscie dawno juz poopadaly, wiatr hula bez przeszkod miedzy drzewami. Nie zdazylem ze zmiana pracy przed zima.

Oto odpowiednia sciezka dzwiekowa: http://www.deezer.com/?urlIdSong=46919

Dobre wiesci

Zostalem zakwalifikowany na kurs do Ryanair. Fantastycznie. Teraz mam milion spraw do zalatwienia, przy tym wciaz pracuje i brak mi na to czasu. Ale nie chcialbym przepuscic takiej okazji. W koncu po paru latach mozna zostac nawet pilotem. No i na kurs pojechalbym do Dimuszki, do Dublina. Piec tygodni spedzonych jak za starych, dobrych lat.

wtorek, 13 listopada 2007

Heban

Budowa akweduktu weszla w przedostatnia, jesli dobrze licze, faze. Rury polozone, pierwszy zbiornik tez, teraz laczymy te elementy w calosc. Nie moge uwierzyc, ze wciaz w tym wszystkim tkwie. Bylem pewien, ze szukanie pracy nie zajmie mi wiecej niz miesiac. Przeczytalem Heban i uderzylo mnie, jak wiele opisow prymitywnych plemion afrykanskich pasuje do Wlochow. Ich powolnosc, niezorganizowanie, wiara w moce nadprzyrodzone, a przy tym zupelny brak krytycznego spojrzenia na siebie. I nieufnosc do obcych.
Nadzieja w Irlandii.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Ta karczma Rzym sie nazywa

Zupelnie zwariowanych 27 godzin. Nocna jazda sypialnym sado-maso wagonem do Rzymu. O 8 rano bezowocnie szukalem prysznica na dworcu glownym, w koncu, zrezygnowany, w zdemolowanym kiblu, oczyscilem sie symbolicznie wilgotnymi chustkami, ktorych cale pudelko mialem w walizce dzieki roztropnosci zony. Przebralem sie w garnitur i udalem do hotelu, gdzie miala odbyc sie rekrutacja.
Z poczatku wszystko wygladalo super, rzutnik, prezentacja w powerpoincie, entuzjastyczna pani rekrutantka. Ale zaraz zabraklo formularzy, potem zaczeli przychodzic spoznieni Wlosi - rozjebancy. A potem sie okazalo, ze pani jest jedna, ludzi dziesiatki, jakies laski chca byc przesluchane pierwsze, bo maja samolot do zlapania; zrobil sie scisk na korytarzu, powstala jedna lista kolejkowa, awantura, potem druga lista, sprawiedliwsza, alfabetyczna. Zrozumialem nagle, ze nie ma mowy, by dotarlo do mnie przed zmrokiem. Wiec zagadalem jakos grupe tych co im sie spieszylo i ominalem reszte kolejki. Sprawiedliwosc musi byc po naszej stronie.
Sama rozmowa wypadla sympatycznie, ale jaki wynik, mam dowiedziec sie za pare dni. Gdybym dostal te prace, przewrocilo by to cale nasze zycie kolejny raz do gory nogami, ale szczerze mowiac nie mialbym nic przeciwko.

Potem tez nie bylo duzo lzej, kupowanie biletu na szybcika, w Veronie 8 minut na przesiadke przy sprzecznie oznakowanych peronach, w dodatku trzy pociagi odjezdzajace dokladnie o tej samej godzinie i minucie. Typowy wloski bajzel, a w tym wszystkim ja, biegajacy po calej stacji w wymietym garniturze i rzucajacy na cale gardlo k. macie i cos o matkach jebanych makaroniarzy. Poniosly mnie dzikie kurwy, kolejny raz w tym kraju. W koncu zaufalem ogloszeniu przez megafon, sprzecznemu z cala reszta informacji, podanemu pol minuty przed odjazdem. Jestem chyba we wlasciwym pociagu, bo konduktor sprawdzil bilet i nic nie powiedzial. Rozumiem teraz, czemu z takim oblakanczym uporem wszyscy jezdza tu wszedzie samochodami. Transport publiczny jest szkodliwy dla psychiki.
Bede w domu koszmarnie pozno, a jutro ide do tyry. Mam nadzieje, ze to bedzie czegos warte.
Na pocieszenie czytam Heban Kapuscinskiego, a w przerwach ogladam filmy Antonisza wrzucone z Youtube na N70. I to by bylo na tyle.

niedziela, 11 listopada 2007

Bernadia

Zastanawiając się nad dalszą drogą, wjechałem na najwyższe wzniesienie w okolicy - górę Bernadię.
Coś jakby się przejaśniło.

sobota, 10 listopada 2007

Pulpety wloskie - obiecany przepis

Pulpety wloskie

0.5 kg wolowiny miel.,cebula, jajko, parmezan, chleb kruszony, (rodzynki, orzeszki piniowe - niekoniecznie), mleko, nac pietruszki. Wymieszac, zrobic male kulki.

Sos: cebula, oliwa, pomidory z puszki, sol, bazylia.

Cebulke podsmazyc na oliwie, wlac pomidory. Dodac troche cukru, kostke rosolowa. Gotowac 15-20 minut. W tym czasie uformowane pulpety podsmazac na patelni, wrzucac do sosu. Gotowac razem jeszcze 10-15 minut.

Czarna Mewa

Zrobiłem sobie rano kawy na przebudzenie, dokładnie taką porcję jaką wypijał codziennie tata jak tu był z wizytą i czuję się jak wiedźmin po eliksirze. Puściłem sobie Arch Enemy (pierwszą płytę) i brzmiało to dla mnie jak najwolniejsze rege. No to już nie wiem co.
Dziś i jutro czekają mnie dwa dni nauki - przygotowuję się do poniedziałkowej rozmowy z Ryanair. Trzymajcie kciuki.

Na uspokojenie puściłem sobie to: http://www.deezer.com/?urlIdSong=38463

Porąco go lecam.

M

czwartek, 8 listopada 2007

Ty już chłopie nie myśl

A beer a day keeps the shrink away

środa, 7 listopada 2007

7-11-7

to może być szczęśliwy dzień, data wygląda bardzo sympatycznie...

poniedziałek, 5 listopada 2007

Odrobiny odwagi...


...wymaga, żeby jadąc kompletnie pustą drogą, w nocy, po bezludziu, puścić sobie muzykę z "Fire walk with me" Lyncha. Black dog runs at night...
Za to ciarki na plecach gwarantowane.

niedziela, 4 listopada 2007

Austria

W sobotę pojechaliśmy odwiedzić Ramonę i Roberta w Austrii. Zabraliśmy ich ulubiony tort, butelkę napitku w prezencie, cały bagażnik rzeczy potrzebnych młodemu małżeństwu z dzieckiem na dwudniowy pobyt i ruszyliśmy.

Trasa z Gemony do Austrii to jeden z ciekawszych fragmentów drogi, jakie widziałem w Europie. Jedzie się przez góry nowoczesną autostradą; po bokach migają stare mosty kolejowe, jakieś miasteczka ukryte w dolinach; stoki są porośnięte gęstym lasem, dopiero na pewnej wysokości wyłaniają się skalne ściany. Nawet przy idealnej pogodzie, w pełnym słońcu, tu i ówdzie unoszą się jakieś mgiełki, wokół szczytów zawsze kłębią się białe kłaczki chmur. Można sobie puścić muzykę Clannad i jeździć tak godzinami.

Wizyta była jak zwykle bardzo sympatyczna, wypiliśmy z Robertem sporo lokalnego piwa, zjedliśmy trochę tradycyjnego austriackiego jedzenia jak pieczone golonki, kapusta, szynka i ciemny chleb. Potem ogarnął nas szał latania maleńkimi helikopterkami, które wyposażone są w celowniki optyczne i mogą się nawzajem zestrzeliwać.
Położono nas spać późno.

Dziś rano po śniadaniu wybraliśmy się na zwiedzanie, zobaczyliśmy najbrzydszy budynek na świecie (albo najładniejszy, zależy co się brało)


Potem pojechaliśmy na
wienerschnitzel, a potem już był czas, żeby wracać.

Napiszę wam, kiedy mi odżyje wątroba. Dieta śródziemnomorska stępiła moją wytrzymałość na świńskie mięso. Chyba już na zawsze będę musiał pozostać przy pomidorkach, oliwkach, ewentualnie delikatnych pulpecikach przy niedzieli (na które mam świetny przepis).

PS Mam jakieś wpisy w N70, ale nie czuję się na siłach, by teraz wrzucać. Cierpliwości.