poniedziałek, 30 czerwca 2008

Hasta la Victoria Sempre!

Wczoraj na Canada Water festiwal kultury kubańskiej. Trafiłem tam przypadkiem zupełnie, miałem wypróbowywać na siostrze radzieckie obiektywy od taty, kupiłem specjalny film portretowy z delikatnymi kolorami, mający wygładzać odcień skóry. Siostra nawaliła, ja trafiłem na wspaniały kubański festiwal, ale gdzie tu pasuje łagodne odwzorowanie kolorów? Ale jak się nie ma co się lubi... Tak więc próbowałem uwiecznić tę feerię barw na łagodnym filmie portretowym.



PS A zupełnie nawiasem mówiąc to na drzewach zamiast liści niech zawisną komuniści. Ale nie ci z Kuby, bo ci są ok.

piątek, 27 czerwca 2008

Mleczne rozczarowanie

Jeszcze z dzieciństwa, pod wpływem jakichś zagranicznych seriali, miałem w sobie ugruntowane przeświadczenie, że najbardziej niebiańskim, egzotycznym napojem jest mleko kokosowe. Później, wciąż jednak w Polsce, kupowałem kilka razy zasuszone orzechy, łudząc się nadzieją, że choć łyk tego wymarzonego napoju w nich znajdę; w najlepszym jednak razie kończyło się to na wyskrobywaniu woskowatego, pozbawionego jakiegoś wyraźnego smaku miąższu.
Dziś wieczorem wróciłem wykończony po mojej podwójnej szychcie, zaległem na barłogu; po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach bezwładności, siły wróciły mi na tyle, że postanowiłem odbyć kilkuminutowy spacer na główną ulicę, żeby kupić coś do picia. Czasem wieczorem nagradzam się za mój gastarbaiterski trud puszką piwa, albo butelką Mighty Malta. Ale dziś moje pragnienie miało bardziej duchowy wymiar.
Mój sklep całodobowy, znajdujący się naprzeciw stacji metra, to egzotyzm sam w sobie - nawet butelki coca-coli ozdobione są fantazyjnymi arabeskami, a całej masy produktów wprost nie jestem w stanie nazwać: pudełka dziwnych kształtów i kolorów, jakieś proszki, wysuszone korzenie, jakieś pasty, nie wiadomo czy to do jedzenia, czy do smarowania wielbłądzich kopyt.
Na szerokiej, brzęczącej ladzie chłodniczej cały rząd poświęcony jest na egzotyczne napoje w aluminiowych puszkach. Świeży sok z mango z datą przydatności 2012, nektar z owoców glava, kilka innych specyfików, których nazwy zupełnie z niczym mi się nie kojarzą. Na samym brzegu kilka białych puszek z zielonkawym napisem "Świeże mleko z młodych kokosów z fragmentami miąższu".
79 pensów to nie w kij dmuchał jak za niewielką puszkę o pojemności 250 ml, ale dziś wieczorem byłem w nastroju lekko mistycznym, w sam raz na niebiański napój.
Sprzedawca o twarzy koloru dobrze wychodzonych butów od komunii nawet na mnie nie spojrzał przyjmując odliczone drobne, rozmawiał przez telefon komórkowy za pośrednictwem karty voice over internet z jakimś odległym zakątkiem ziemi, w języku zupełnie nierozpoznawalnym.
Wyszedłem na ulicę, wstrząsnąłem puszką; data przydatności wskazywała na 2010 rok, możliwe, że mój nektar przestał już na tej półce mój drugi przyjazd do Londynu, trzeba było rozbudzić drzemiącą w nim moc.
Zawleczka była dziwnie oporna, ale pokonałem ją w końcu.
Pierwszy łyk i łzy napłynęły mi do oczu, odebrało mi oddech; mleko z kokosów z puszki smakuje bowiem jak lekko posłodzony wywar z tygodniowych skarpet polskiego budowlańca, a za miąższ spokojnie uchodzić może papier toaletowy porwany i pomięty w maleńkie kuleczki.
Szedłem główną ulicą East Hamu, ludzie patrzyli na mnie dziwnie, a ja starałem się robić dobrą minę do złej gry, coś w stylu - no co, mleka ze świeżych kokosów nigdy nie piliście?
Jeszcze przez chwilę miałem nadzieję, że po pierwszym szoku odkryję w tym smaku jakąś głębszą, przyjemną nutę. I naprawdę musiałem być zdeterminowany, bo wypiłem ponad pół puszki. Zawartość jednak nadal nie przestawała smakować jak wywar ze skarpet.
I tutaj, w tym dramatycznym momencie, jest jednak miejsce na optymizm - któż bowiem jeśli nie dobry Bóg mógł mi podpowiedzieć, żeby obok wymarzonego napoju z dzieciństwa kupić półlitrową puszkę wzmacnianego cydru "K".
I tym właśnie cudownym napojem zmywam smak rozczarowania, a dodatkowe volty z naddatkiem wynagradzają zmarnowane 79 pensów.
Chwała na wysokościach, a na Ziemi pokój ludziom dobrej woli.



czwartek, 26 czerwca 2008

środa, 25 czerwca 2008

Oceany czasu

Dwaj najgorsi zabojcy na swiecie to samotnosc i nuda. Dlatego wlasnie
uwazam Londyn za najbezpieczniejsze miasto na Ziemi.
Przy moich dwoch pracach w skrajnych godzinach, przysypiam momentami w
metrze, troche w domu w poludnie, dni wydaja sie niezwykle dlugie,
jakbym plynal przez oceany czasu, albo wygral w promocji 150% zycia w
cenie 100%.

niedziela, 22 czerwca 2008

Czarne prognozy

Czytam, ze prognozy gospodarcze dla UK sa zle, rosnie bezrobocie itp. Ja tymczasem jak tak patrze wstecz, to ten moj trzeci przyjazd byl pod tym wzgledem najlatwiejszy - wyrwalem robote drugiego dnia, w dodatku chyba najlepsza z wszystkich dotychczasowych. Zadnego bekonu, majonezow itp., czysciutkie i nowiutkie aparaty cyfrowe i kamery. W dodatku moge sie nimi bawic w godzinach pracy w ramach "podnoszenia kwalifikacji". Zyc nie umierac.

Zobaczymy jak to bedzie jak juz dziewczyny tu przyjada, moze okaze sie, ze rzeczywiscie z dziecmi i rodzina nie jest tu tak latwo, ale z drugiej strony pamietam jeszcze jak jako czteroletni smyk stalem z babcia w kolejce w miesnym po parowki na kartki, pamietam ze nosilem spodnie przedluzane na szydelku, w sklepach nie bylo coca-coli a tylko oranzada z drozdzami i jakos mi korona z glowy nie spadla.

Odwagi.

środa, 18 czerwca 2008

U siebie

jestem, czyli w Londynie, na East Hamie. Bylem pare dni we Wloszech w
zeszlym tygodniu, urodziny Klary, spotkanie familijne, super; niestety
jednak Wlochy i Wlosi dzialaja mi potwornie na nerwy. Zwlaszcza kiedy
pogoda nawala i nie ma slonca, ktore jest drugim, po mojej zonie,
bogactwem Italii.
Tak wiec, pomimo rozlaki z ukochanymi dziewczynami, z niejaka ulga
wrocilem do mojej cuchnacej koi na East Hamie i do moich podwojnych
szycht w stylu Das Boot: 4 godziny pracy, 4 godziny przerwy, 5 godzin
pracy, 8 godzin snu (reszta to przejazdy).
Ku chwale Ojczyzny.

niedziela, 8 czerwca 2008

Sloneczna niedziela

Gdybym mial travelke, pojechalbym do Hampstead Heath. Ale na dwa dni
nie oplacalo sie kupowac, wiec zamiast tego zwiedzam okolice. Dotarlem
pieszo az do Manor Park. Niestety caly rozkopany, przesladuja mnie
akwedukty. W drodze powrotnej zgarnalem ze sciany pubu zostawiona
wczoraj szklanke pintowa. Zawsze chcialem taka miec.
Rozkoszuje sie tanizna z lidla - kurczak tikka masala z puszki za 99p
i kostka nudli, do popicia cydr. Nigdzie nie ma tak jak tu.

Najmniejszy blog swiata

To bedzie prawdopodobnie najmniejszy blog swiata. Pisany na malenkiej klawiaturce malenkiego telefoniku, w malenkim pokoju na East Hamie. Bez wielkich ambicji. Weekend mam wolny, spotkalem sie dzisiaj z siostra na zakupach na glownej ulicy mojej cudownej dzielni. Siosta mowi, ze nigdzie nie ma tak tanio jak tu. Hinduskie sklepy z butami, dom towarowy z tanizna wysokiej jakosci, kolorowi sprzedawcy ubijajacy blyskawicznie interesy, zanim klient sie rozmysli. Uslyszalem piekna angielsko-hinduska piosenke, zapytalem sprzedawce o tytul, literowal mi przez dwie minuty jakas trzydzwiekowa nazwe. Nadal nie wiem co to jest. W kazdym razie mialem przyjemne, leniwe, egzotyczne popoludnie...

sobota, 7 czerwca 2008

Test

To jest kolejny test skypephona

środa, 4 czerwca 2008

Test

Test of vid Skype phone