niedziela, 30 września 2007

Weekend

Sobota
Wczoraj mialem pracowity dzien - rano kilka spraw do zalatwienia w Udine, potem walka z portfolio. W Udine setki, tysiace samochodow i kompletny brak ludzi. Przygnebiajace i odpychajace wrazenie.

Niedziela

Dzis zrobila sie niezwykle piekna pogoda, Francesca postanowila nas zabrac nad gorskie jezioro, ktore odwiedzila kiedys ze szkola gdy miala 7 lat. Droga okazala sie dalsza, niz to zapamietala, ale zupelnie nam to nie przeszkadzalo, bo zaczela sie jesien i w pelnym sloncu gory wygladaly wspaniale. Zamiast autostrada pojechalismy bocznymi drogami, co jeszcze dodalo wyprawie uroku. Po poltorej godziny jazdy dotarlismy do Tarvisio, ktore skojarzylo mi sie z Zakopanem, tylko bez rzesz turystow. Z tamtad juz tylko 7 kilometrow i znalezlismy sie w bajkowym krajobrazie. Mieszany las lisciasto-iglasty wszedzie dookola, na szczytach gor snieg, a w srodku krystalicznie czyste jezioro. Troche ludzi, akurat tyle, zeby nie czuc sie dziwnie. Nad jeziorem malenka chatka obita kora, w srodku bar "Siedmiu krasnoludkow". Podaja bardzo dobra goraca czekolade. Odzyskalem troche nastroj i energie do pracy. Z czego zaraz skorzystam i moze dzisiaj uda mi sie dobrnac do jakiejs wstepnej wersji tego portfolio.

piątek, 28 września 2007

Zaskoczenie

Zaskoczylem wczoraj samego siebie i przepracowalem pare godzin nad portfolio. Jesli nie zabraknie mi sil, skoncze moze jutro. Uzylem nigdy nie ukonczonego projektu, ktory stworzylem 3 lata temu, przed wyjazdem do UK, z mysla o znalezieniu pracy tam. Ha, gdyby sie wtedy udalo, nie mialbym zony i corki. Ale tez w blocie bym teraz nie ryl. Ciekawe to jest. Ale bloto mam nadzieje przejdzie do historii niebawem.

Jedziemy w gory, identyczna pogoda jak wczoraj, podobne prognozy. Mysle, ze bedziemy predko wracac. Nie chce zapeszyc. Wygladaja ladnie te gory, nie da sie ukryc. Zeby tak na szlak jezdzic, a nie do roboty...

czwartek, 27 września 2007

I'm only happy when it rains

A jednak. Minela ledwie godzina przy zawalonym kompletnie wykopie, pojawily sie najpierw klaczki mgly, potem zagrzmialo, pociemnialo, zakryla nas wielka chmura i zaczelo lac. Wracamy. Jeszcze nie wiem, co zrobie dalej z tak pieknie rozpoczetym dniem, moze zloze do kupy moje portfolio, albo bede oddychal holotropowo i w koncu mnie olsni o co mi w tym zyciu chodzi. W kazdym razie dobrze, ze pada.

Kaprysy pogody

Mialo dzisiaj padac, i to mocniej niz wczoraj. Tak mowily wszelkie prognozy. Nawet sie nie nastawilem na wstawanie, myslalem, ze tylko wychyle rano glowe, zobacze ze leje i wroce do lozka, do Franceski. A tu niebo prawie czyste. Jedziemy w gory. Wszystko bedzie oczywiscie mokre, zablocone i do odgruzowania. Najgorszy scenariusz i juz nie jest mi lekko i dobrze.
Strumien Cornappo, ktory wlasnie mijamy, zmienil sie w dobre miejsce do uprawiania river surfingu. Gdybym tylko znalazl gdzies deske...
Siedze wciaz w ofertach pracy i jestem coraz pesymistyczniej nastawiony. Kazda praca wyglada na gowniana, w dodatku za minimalne pieniadze. Ale musze szukac dalej. Zanim zdecyduje, ze czas wracac do Anglii, musze dla przyzwoitosci i spokoju sumienia sprobowac przynajmniej jednej jeszcze roboty.

środa, 26 września 2007

Odwrot

Moglo byc tak albo tak, a wyszlo, jak to w zyciu, zupelnie owak. Wariant mieszany, czyli wracamy do domu, ale mokrzy i po spoznionym obiedzie. Polaczylismy kilka rur, ale nie wszystkie, a teraz jak wykop zawali bloto to bedzie w ogole fajnie. Ale jakos mi z tym lekko i dobrze. W gorach coraz ladniej, liscie zaczynaja sie zlocic, a przy takiej pogodzie jak dzis, kolory robia sie tak glebokie, chmury przewalaja sie nisko, wydaje sie, jakbysmy byli w zupelnie innym miejscu niz wczoraj, a moze nawet na innej planecie.

Pod presja

Nie pisalem z braku nastroju. Rosnie presja na zmiane pracy, jesli nie mam skonczyc jako autor kolejnej teksanskiej masakry. Po co sie powtarzac.
Pogoda niesie dzis jakas nadzieje na deszcz, moze akurat po obiedzie. Jemy wciaz u Augusto, bylego wlasciciela burdelu w gorach. Ma 74 lata, 36 letnia zone Rosjanke i 8 letnia corke. Wyglada jak starsza wersja Edwarda Nortona. Co do jedzenia - jesli mial tak samo swiezy towar w burdelu, jak teraz serwuje w restauracji, to nie dziwi mnie, ze zbankrutowal. Ale przynajmniej jest sympatyczny, a to nie jest czeste w tej okolicy.
Obserwuje krople pojawiajace sie sporadycznie na szybie, coraz ciemniejsze chmury na niebie. Jesli przyjdzie zdecydowana ulewa, to dobrze, jedziemy do domu. Gorzej, jesli zacznie tylko siapic i popadywac, wtedy bedziemy musieli pracowac, z przerwami, w pospiechu, coraz bardziej przemoczeni. Dzis mamy laczyc i ukladac kolejny odcinek rurociagu, wiec nie ma miejsca na sciemnianie.

poniedziałek, 24 września 2007

Karmienie

3:30 w nocy. Karmienie Klary nagle zrobilo sie pracochlonne, odkad musimy pilnowac czasu oraz wazyc ja przed i po. Dodatkowo meczy mnie pizza, ktora zjadlem na kolacje, to byl glupi pomysl. Wybudzony, dreczony pragnieniem, szukam ukojenia. W lodowce nie ma piwa, w TV nic do ogladania. Bloki reklamowe przerywane fragmentami rozdetego dla zwiekszenia objetosci programu. Wypilem goraca miete i pol litra zimnego mleka. Ponosilem Klare, ale ona tez ma bezsenna noc. A niedlugo trzeba wstac do roboty...

sobota, 22 września 2007

Przyjalem schronienie w piwie

piątek, 21 września 2007

czwartek, 20 września 2007

Powrót

Dziewczyny wróciły ze szpitala. Wydaje się, że wszystko OK. Klara zaczyna z wielkimi oporami jeść sztuczne mleko, może za parę dni zupełnie się przekona. Na razie jest z tym mnóstwo krzyku i płaczu. Dlatego nie bardzo mogę się skupić na pisaniu.
Przez ostatnie trzy dni zgubiłem trochę rytm, ale wciąż robię brzuszki. Do następnego lata wypracuję sześciopaka. Pokażę na zdjęciu.

W robocie miałem kilka dni zupełnie bez sensu, z przerwami na dojazdy do szpitala, pracowałem trochę w biurze, ale czy co z tego będzie, to nie umiem powiedzieć.

W poniedziałek zapisałem się na kurs włoskiego dla cudzoziemców, w szkole w Udine, porządny, z egzaminem i papierem. Z tego co widzę, będę jedynym białym studentem. Ale nie dam się dyskryminować.

Uciekam.

wtorek, 18 września 2007

Burza

Francesca z Klara w szpitalu. Niby nic powaznego, ale i tak caly swiat od razu do gory nogami.
Z powodu ulewnych deszczy i burz dzis nie pracowalem, spedzilem caly dzien miedzy domem, pediatria, apteka i supermarketem, w ciaglym biegu, kulac sie w ulewie, rozgrzewajac nieco w aucie. Wrocilem do domu o 21, ciemnosci i wsciekly sztorm, brama wjazdowa zablokowana - brak pradu. Przeskakiwanie ogrodzenia, sprint w strumieniach wody. Latarka, swiece, pospieszne zatrzaskiwanie okiennic. Potem goraca herbata, zlapalem troche oddechu. Po jakims czasie wrocil prad.


Gdy wichura znow sie nasilila, siegnalem po Das Boot. Polecam te ksiazke wszystkim, ktorzy maja jakies problemy i brak im sil i opanowania, by z nimi walczyc. Ten moment, gdy zbombardowana lodz opada na dno, a kapitan i mechanik wbrew wszystkiemu, w sytuacji tak beznadziejnej, ze az nierzeczywistej, prowadza akcje ratunkowa i utrzymuja w ryzach oszalala ze strachu zaloge. Mistrzowstwo. Jak sie to czyta, wszystko inne wydaje sie latwe.

Skonczylem wczoraj Kapuscinskiego z przyjemnym uczuciem sytosci po dobrej lekturze. Pierwszego Nahacza, 96 stron, polknalem dzis miedzy tym wszystkim. Niestety dwa kolejne to chyba kluski zbyt tluste i zimne na moj przelyk. I nic innego juz nie bedzie. Nikt go nie poprowadzil, nie rozwinal, kazali mu pisac, to pisal, na pewno jak mogl najlepiej. Styl, ktory pasowal do debiutu jak ulal, w dwoch kolejnych utworach robi sie nie do zniesienia. Rozdety jak styropian, moze nawet tak mu kazali: 96 stron ujdzie jako debiut - mowili - ale teraz daj nam troche objetosci! I dal. A potem sie zabil i w wyniku tego moze nawet ktos troche zarobi. Niewiele, wszak to tylko ksiazki, ale zawsze sukces. Gratulacje.

poniedziałek, 17 września 2007

Ksiazka

niedziela, 16 września 2007

Autostrada

Sam w aucie na autostradzie. Odwiozłem właśnie mamę i siostrę na lotnisko. Znów to dziwne uczucie, że coś tu do czegoś nie pasuje. Jak jeździłem z moją siostrą motorem po okolicy, wszystko wydawało mi się ciekawe, ładne, dokładnie tak, jak widziałem to ponad rok temu. Trochę egzotyczny, ale wygodny i zrozumiały świat, w którym zawsze chciałem żyć.
Teraz, kiedy wracam do normalnego życia, znów widzę tylko te nieprzyjemne strony rzeczywistości, a najbardziej to, że jutro kwadrans po siódmej znów będę wsiadał do furgonetki i przeklinając w myślach, wyruszę w góry budować niepotrzebny nikomu wodociąg, degradując środowisko naturalne w górach.
Tak sobie właśnie myślę, sam w aucie na autostradzie, słuchając Legendy Armii. Na szczęście jest muzyka, która potrafi spiąć w jakąś całość z pozoru zupełnie do siebie niepasujące fragmenty życia.

czwartek, 13 września 2007

Przyjechala z Polski mama i przywiozla mi ksiazki. Wstyd straszny, ze nie czytalem wczesniej Kapuscinskiego. Na szczescie to jest jeden z tych bledow, ktore latwo mozna naprawic. Zaczalem "Podroze z Herodotem" i od razu cos zaskoczylo. Gdy bylem w Polsce, nie interesowaly mnie takie ksiazki, nikt mi nawet nie powiedzial, ze istnieja. No, moze w szkole mowili, ale szkole traktowalem z nieufnoscia i raczej staralem sie nie sluchac.
Poza tym dostalem Mirka Nahacza. Dziwne jest trzymac w reku trzy ksiazki kogos, kto urodzil sie siedem lat po mnie, w dodatku juz nie zyje. Ja sie dopiero rozpedzam, a gosciu juz jest po skoku.
Siedze w furgonetce, jedziemy w gory. Goscie w domu, a ja w robocie. I teraz to mi bokiem wychodza te trzy bezsensowne tygodnie urlopu. W Anglii wzialbym sobie dwa dni teraz, dzien kiedy indziej, tydzien na swieta. Przez okragly rok mialem poplanowane male urlopiki na kazda okazje. A tu teraz czeka mnie tyra bez przerwy az do gwiazdki.

środa, 12 września 2007

Kto za to placi

W Londynie praca byla ciezka, momentami nawet bardzo. We Wloszech pracuje sie duzo lzej, nawet przy fizycznych zajeciach, jak moje. Tyle ze ja w zyciu nie darmowego obiadu szukam, a poczucia sensu tego, co robie. I wlasnie sensu mi w tym kraju brakuje. Tu wszystko jest jak w Polsce - bylejakie, po znajomosci, bez potrzeby, za publiczne pieniadze. Byle do przodu, z naciskiem na "byle". Zastanawia mnie tylko, kto i z czego utrzymuje ten wloski burdel.

wtorek, 11 września 2007

Ulotka

Wybory 2007 - czas na świniobranie i grzybobicie

Na obrazku świnia w pasiastym biało-czerwonym krawacie z kajdankami na racicach oraz rydz w okularach dostający pałą w kapelusz, który lekko przypomina fakturę mocheru.

Ktoś się podejmuje narysować?

poniedziałek, 10 września 2007

UK czy Ukraina

Na wybory pojde, choc bedzie to pewnie wyprawa pareset kilometrow. Zalowalem w 2005 ze nie glosowalem. Mojego entuzjazmu dla PO juz nic nie przywroci, ale i tak bede glosowac na nich, bo niby na kogo innego. Namawialbym tez cala reszte SzP emigrantow, zeby poszli i dorzucili swoj kamyk na pohybel skurwysynom. Bo moze kiedys przyjdzie ochota wrocic, a wtedy jednak lepiej, zeby ojczyzna przypominala troche UK, a nie Ukraine. Zezwalam PO na uzycie tego hasla i polecam sie na przyszlosc.

PS Autorem uzytej grafiki jest Tomasz Musiał

niedziela, 9 września 2007

Ale za to niedziela

Dzis biezmowanie Pierre'a. Robie za fotografa. Zaliczylismy juz kosciol i biskupa, teraz jedziemy gdzies w gory na uroczysty obiad.
W kosciele jak zwykle zamieszanie, omdlenia, dzwoniace telefony, zagubieni ministranci. Ale chor mieli pierwsza klasa, zgrany i w tonacji. Udalo mi sie przebic przez tlum na pozycje strzelecka i trafilem biskupa z Pierre'm.
Zostala mi do zrobienia grupowka na powietrzu i moze krojenie torta. Zycie wiejskiego fotografa jest slodkie.

piątek, 7 września 2007

A my w tym wykopie ładnych parę lat

Dwa tysiace lat temu Rzymianie opierali swoja cywilizacje na budowie drog i akweduktow. Dwa tysiace lat minely, a dzisiejsi Wlosi katuja nadal ten sam pomysl. Zmienili tylko rury z glinianych na plastikowe. A ze wszystkie siola powyzej 100 osob juz dawno podlaczono, wiec teraz dociagamy wode do osady, w ktorej latem mieszka z 8 rodzin, a na zime zostaje 10 osob. Sensu w tym nie ma, jest tylko tradycja. Eks-tradycja.

środa, 5 września 2007

Na spocznij

Po powrocie z tyry w domu czekała niespodzianka. Z jednodniowym zaledwie opóźnieniem zadzwoniono do nas, że czeka do odbioru zamówiony w zeszłym tygodniu dekoder SKY.
Facet zaklinał się, że możemy go bez problemów podłączyć do naszej anteny, którą dostaliśmy w pakiecie razem z domem, a na której odbieraliśmy jakieś 700 kanałów hinduskich i arabskich telewizji modlitewnych, takich, że nawet TV Trwam nie chciała w takim towarzystwie grać.
Ja oczywiście nie uwierzyłem, że w tym kraju coś może się udać bez wielomiesięcznych reklamacji, wydzwaniania do techników, którzy potem nie przyjeżdżają na umówione spotkania itp. A tu niespodzianka. Podłączyłem i działa.

Jako młodzieniec byłem od telewizji uzależniony. Dopiero jakoś w szkole filmowej, gdzie mieliśmy sporo zajęć z ludźmi z TV, jak zobaczyłem, jak się to gówno robi, to mi apetyt przeszedł. Zwłaszcza na tzw. programy informacyjne. TV to jedyne medium z którego na pewno nie można się dowiedzieć, co się dzieje na świecie. No chyba że samolot spadł albo wybuchła bomba, a i to nie zawsze.
Teraz tak patrzę na to nowe cudo, przerzucam kanały i się zastanawiam, jak to kiedyś mogło być, że zmuszałem tatę żeby mi przywiózł do Poznania stary ruski kolorowy telewizor po cioci, a potem, podłączony do osiedlowej kablówki, oglądałem filmy z serii Wielka Batalistyka Radziecka, bo nic innego nie było. Jak to się człowiek zmienia. A teraz mam przez dwa tygodnie w promocji wszystko co tylko w ogóle na SKY leci, a ja zamiast tego siedzę na blogu.
Przeraża mnie tylko myśl, że jeśli tak bardzo mogłem się zmienić, to może kiedyś i piwo mi przestanie smakować. A wtedy to nie wiem co zrobię.

Pozdrawiam wszystkich czytelników. Jeśli możecie zostawić swój ślad w komentarzach, to będę bardzo wdzięczny. Nie trzeba się logować, wystarczy wcisnąć guziczek. Dzięki z góry.

Wodospadzik

Od rana zamieszanie - wymiana gasienicy w koparce. Bosniacy zgrani jak zaloga Rudego 102 podeszli do sprawy silowo, z kijami, belkami i czym tylko sie da. Moze znali slowa filozofa - "Dajcie mi punkt podparcia, a porusze ziemie." Zebym nie krzyknal w koncu, ze trzeba poluzowac kolo napinajace, toby sie pewno posrali w te swoje niebieskie porcieta, a gosiennica ani by sie nie ruszyla. Potem juz poszlo z gorki, po 15 minutach wzajemnego "Jebem ti matku", gasiennica wskoczyla na miejsce. I zaczal sie dzien jak co dzien. Az w koncu po 10 godzinach roznych innych bezsensownych przygod, nareszcie wracamy do bazy.

wtorek, 4 września 2007

Robota

Robota z debilami jest cholernie ciezka. Raz, ze robota, dwa, ze ciezka, a trzy, ze debile zawsze najprostsza rzecz tak sknoca, ze jest wiecej roboty i jest jeszcze ciezsza. Dzis jeden gosc, ktory tu zawsze przyjezdza laczyc rury na goraco, znow zjawil sie bez odpowiedniej dlugosci przedluzacza. Przy probie podciagniecia generatora blizej koparka pozawalala wykop, ktory teraz trzeba odkopywac recznie. Na zakonczenie zerwala sie gasiennica i teraz musimy wozic podsypke do wykopu taczkami po kamienistym blocie. A po kable i tak trzeba bylo zjechac z gor i przestoj zrobic. I tak to jest.

poniedziałek, 3 września 2007

Brzuszki

Zrobilem dzis w 20 minut 90 brzuszkow na laweczce. Niby zaden wyczyn, ale 3 tygodnie temu po zrobieniu 40 nie moglem sie podniesc z lozka. Wychodzi na to, ze inwestycja 10 euro w chinska laweczke byla trafiona.
Z innej beczki, dzis znow bedzie dzien bez sensu w pracy, wlasnie zjezdzam z gor do bazy. Mam do zrobienia dwa kursy po materialy, a potem znow bede musial sciemniac do konca dnia. Moj los, to moje zatracenie.

niedziela, 2 września 2007

Odwiedziny

Znajomi z Austrii, Ramona i Robert, przyjechali wczoraj. Dla wszystkich przywieźli prezenty - mój przedstawiam na zdjęciu.
Jeździliśmy na motorze, dziewczyny robiły zakupy, potem pojechaliśmy na kolację do Befed. Potem wróciliśmy do domu i zrobiłem ognisko. Pod bezchmurnym niebem, księzyc, zarys gór, na łące obok zdenerwowane nieco konie, za to my wyluzowani. Wypiliśmy całe morze piwa.
Dziś byliśmy nad jeziorem, pograliśmy we frisbee, potem poszliśmy na pizzę.
Piszę niemrawo, bo niemrawo się czuję. Po dwóch miesiącach dość niskokalorycznej diety wczoraj przekroczyłem barierę dźwięku, a dziś jeszcze dołożyłem.
Ciekawe jest, że nudne dni owocują ciekawymi notkami, a dni wesołe i pełne akcji, wymęczonymi nudlami.
Cieszę się, że po miesiącach teoretycznych rozważań wymyślona przeze mnie gra we frisbee okazała się w praktyce emocjonująca. Napiszę o tym więcej wkrótce.