
Później niestety zawiodła mnie wciąż jeszcze niepewna orientacja w terenie, na trasę do Cividale wjechałem zbyt wysoko, już za ruinami, które chciałem sfotografować.
Zanim jednak się zorientowałem, że moje obiekty są za mną, a nie przede mną, znalazłem się w Cividale.
To urocze, senne zazwyczaj miasteczko, było straszliwie zatłoczone -odbywał się właśnie jeden z większych w okolicy targ staroci.
Już przy pierwszym stoisku zaliczyłem trafienie - maleńki aparacik Agfy - silette I. Może nic nadzwyczajnego, nigdy o nim wcześniej nie słyszałem, ale cena 10 euro mnie przekonała - w komplecie była jeszcze lampa Sunpak GX17 i filtr UV. Sprawdziłem pobieżnie mechanizm aparatu, wyglądał ok.
Zanim jednak się zorientowałem, że moje obiekty są za mną, a nie przede mną, znalazłem się w Cividale.
To urocze, senne zazwyczaj miasteczko, było straszliwie zatłoczone -odbywał się właśnie jeden z większych w okolicy targ staroci.
Już przy pierwszym stoisku zaliczyłem trafienie - maleńki aparacik Agfy - silette I. Może nic nadzwyczajnego, nigdy o nim wcześniej nie słyszałem, ale cena 10 euro mnie przekonała - w komplecie była jeszcze lampa Sunpak GX17 i filtr UV. Sprawdziłem pobieżnie mechanizm aparatu, wyglądał ok.

Gdzieś w połowie drogi, pod pomnikiem Cezara, stał facet z resztkami rozmontowanego oświetlenia studyjnego. Kupiłem dwie lampy z metalowymi przysłonami - będę się musiał z nimi trochę pobawić, ale kosztowały grosze.
Już właściwie miałem zawrócić, wydawało się, że to koniec straganów - ale postanowiłem się jeszcze przejść mostem diabła.
I tam, przy samym końcu, znalazłem dokładnie to, czego szukałem od ładnych paru lat.

Jest to model bez światłomierza, ale poza tym wszystko, czego można w starym aparacie zapragnąć. Oryginalny obiektyw, twardy futerał - bajka.
Sprzedawczynią okazała się Polka, pani spod Warszawy, handluje we Włoszech już od paru lat. Narzekała, że handel już nie ten, że zamknięto teraz granicę z Rosją i nie ma skąd brać towaru - Praktica zresztą też stamtąd przyjechała, ostatnim transportem, jeśli wierzyć opowieści.
W ten sposób wyczerpałem cały mój urodzinowy budżet, a kawałek dalej stały jeszcze dwa stoły, z Zenitami co prawda, ale za to ze świetnymi obiektywami.
Postanowiłem jednak nie ryzykować - żona nic nie wiedziała, że jestem na zakupach.
Zapobiegawczo kupiłem jej naszyjnik z turkusów w drodze powrotnej.
Podziałało.
W domu, przy oglądaniu sprzętu, czekała mnie niespodzianka - lampa błyskowa była wciąż naładowana. Udało mi się nawet podłączyć ją do mojego Sony - i działa! Daje lepsze efekty niż lampa wbudowana w korpus - jest ładnych parę centymetrów wyżej. No i niezła frajda - odczytywać sobie nastawienia przesłony z tabeli...
Instrukcje do aparatów znalazłem w internecie bez problemów - niezłej jakości skany dokładnie do moich modeli.
Gorzej z lampą - właściwie w internecie znalazłem tylko zdjęcie tego modelu wraz z ceną 10 dolarów. Czyli nie przepłaciłem - wręcz przeciwnie. Natomiast nie znalazłem żadnej informacji o ładowarce do niej - a musi takowa istnieć, bo lampa jest jednoczęściowa, wystaje z niej tylko kabelek, do tej ładowarki właśnie, jak podejrzewam.
Zresztą obawiam się, że ładowarki nie dostanę i będę musiał dostosować jakiś zasilacz. Chwilowo nie wiem jednak nawet, jaki woltaż jest wymagany. Napisałem e-maila do producenta w Japonii, zobaczymy, czy odpiszą...
Co za dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz