piątek, 28 marca 2008
Dostałem e-maila. Zgadnijcie skąd?
"FROM;MR. BLAISE KAITA.
AUDITING AND ACCOUNTING SECTION,
Banque Commerciale du Burkina(B.C.B.)
OUAGADOUGOU BURKINA-FASO,WEST AFRICA.
Private e-mail;blaise.kaita@yahoo.fr
AUDITING AND ACCOUNTING SECTION,
Banque Commerciale du Burkina(B.C.B.)
OUAGADOUGOU BURKINA-FASO,WEST AFRICA.
Private e-mail;blaise.kaita@yahoo.fr
Dear Friend,
This message might meet you in utmost surprise, however,it's just my urgent need for foreign partner that made me to contact you for this transaction.
I am a banker by profession from Burkina faso in west Africa and currently holding the post of Director Auditing and Accounting unit of the bank.I have the opportunity of transfering the left over funds ($30.215million) of one of my bank clients who died along with his entire family on December 26, 2003 in a plane crash.You can confirm the genuiness of the deceased death by clicking on this web site below;
Hence,i am inviting you for a business deal where this money can be sharedbetween us in the ratio of 60/30 while 10% will be mapped out for expenses.If you agree to my business proposal.further details of the transfer will be forwarded to you as soon as i receive your return mail.
have a great day.
have a great day.
Your Faithfully
Mr.BLAISE KAITA."
Cóż, wygląda to jak uczciwa propozycja... Chyba odpiszę...
Cóż, wygląda to jak uczciwa propozycja... Chyba odpiszę...
środa, 26 marca 2008
Po Wielkanocy
To nie spóźnione zdjęcie z Bożego Narodzenia, tylko północne Włochy pod śniegiem na Wielkanoc. Ale nikogo to chyba nie ruszy - czytam, że w Polsce jest to samo.
Trzydniowe ferie spędziliśmy u wód. Nie jest to optymalne miejsce dla ludzi poniżej 60-go roku życia, nastawiłem się na czytanie, pływanie i jedzenie. Dało się przeżyć. Pozytywnym punktem programu był trunek o nazwie Pelinkovec. Rodzaj piołunówki, 25%, sprzedają w dwóch wersjach - gorzkiej i słodkiej, ja trzymałem się gorzkiej. Przywiozłem sobie nawet butelkę, litr za 5 euro, a wystarczy na długo, bo za dużo się tego wypić nie da za jednym zamachem.
Słowenia to w porządku kraj, tanio, swojsko, no i drogi budują, zamiast snuć o nich wieczne plany. W każdym razie porównując polskie i słoweńskie zadupia, wypadamy zdecydowanie na niekorzyść, ładnych kilka, kilkanaście lat za nimi jesteśmy.
Teraz do roboty.
Trzydniowe ferie spędziliśmy u wód. Nie jest to optymalne miejsce dla ludzi poniżej 60-go roku życia, nastawiłem się na czytanie, pływanie i jedzenie. Dało się przeżyć. Pozytywnym punktem programu był trunek o nazwie Pelinkovec. Rodzaj piołunówki, 25%, sprzedają w dwóch wersjach - gorzkiej i słodkiej, ja trzymałem się gorzkiej. Przywiozłem sobie nawet butelkę, litr za 5 euro, a wystarczy na długo, bo za dużo się tego wypić nie da za jednym zamachem.
Słowenia to w porządku kraj, tanio, swojsko, no i drogi budują, zamiast snuć o nich wieczne plany. W każdym razie porównując polskie i słoweńskie zadupia, wypadamy zdecydowanie na niekorzyść, ładnych kilka, kilkanaście lat za nimi jesteśmy.
Teraz do roboty.
czwartek, 20 marca 2008
środa, 19 marca 2008
wtorek, 18 marca 2008
Święto czekolady
Czy jacyś naukowcy próbowali zbadać fenomen dysproporcji między prędkością, z jaką weekend nadchodzi a tą, z jaką mija? Albo fakt, że przez cały tydzień świeci słońce, a w sobotę od rana pada deszcz - ale tylko do niedzieli wieczorem, bo w poniedziałek już znów jest ślicznie?
Myślę, że czeka tutaj Nobel do zdobycia, jeśli nie dwa.
W sobotę przez cały dzień deszcz, wieczorem gradobicie, w niedzielę od rana bez poprawy, ale i tak postanowiliśmy pojechać i zobaczyć. Ja z żoną na święcie czekolady w Udine - to tak, jakby grupa AA wybrała się na Oktoberfest.
Na szczęście ceny ustanowiono zaporowe - skusiłem się tylko na parę gram trufli (droższe od pieniędzy), resztę wystawy pochłanialiśmy wzrokowo.
To nie targowisko staroci - wszystkie te zardzewiałe nożyce, klucze i młotki są tak naprawdę zrobione z czekolady, posypanej dla efektu kakao.
Co do targowisk staroci - najbliższe w Cividale mnie ominie, będziemy na świątecznym wyjeździe. Załapię się chyba za to na następne, w San Daniele. Szukam jakiegoś dobrego światłomierza do mojej Praktiki.
Ale do weekendu jeszcze dużo czasu.
Myślę, że czeka tutaj Nobel do zdobycia, jeśli nie dwa.
W sobotę przez cały dzień deszcz, wieczorem gradobicie, w niedzielę od rana bez poprawy, ale i tak postanowiliśmy pojechać i zobaczyć. Ja z żoną na święcie czekolady w Udine - to tak, jakby grupa AA wybrała się na Oktoberfest.
Na szczęście ceny ustanowiono zaporowe - skusiłem się tylko na parę gram trufli (droższe od pieniędzy), resztę wystawy pochłanialiśmy wzrokowo.
To nie targowisko staroci - wszystkie te zardzewiałe nożyce, klucze i młotki są tak naprawdę zrobione z czekolady, posypanej dla efektu kakao.
Co do targowisk staroci - najbliższe w Cividale mnie ominie, będziemy na świątecznym wyjeździe. Załapię się chyba za to na następne, w San Daniele. Szukam jakiegoś dobrego światłomierza do mojej Praktiki.
Ale do weekendu jeszcze dużo czasu.
piątek, 14 marca 2008
wtorek, 11 marca 2008
Kotwica
To, co mnie najbardziej w tej chwili trzyma we Włoszech, do dostęp do tanich owoców morza. Cała reszta tego kraju jest mocno przereklamowana i zdecydowanie przedrożona.
Natomiast różne morskie robaczki można tutaj kupić za bezcen w supermarkecie, a przyrządza się to całkiem łatwo. Na przykład tutaj - podsmażone szybciutko, potem zalane pomidorami w puszce, trochę czosnku, kostka rosołowa, czterdzieści minut na średnim ogniu, żeby zmiękły i już jest. Pycha. Wygląda, jakby ktoś plastikową torbę przesmażył w tomacie, ale zapewniam, że z bliska widać powyginane minimacki i płetewki i jest po prostu pyszne.
poniedziałek, 10 marca 2008
Crazy Bob
Klimat imprezy opiszę wam dobrze, cytując pieśń znanego zespołu:
"Wszystko było git do momentu kiedy
Zabrakło jaj naszego wodza, Bahledy..."
Stawiliśmy się na kosmodromie już w sobotę, wszyscy w pełnym umundurowaniu i w randze kapitana, tj. Cpt. Cuty, Cpt. Brazza, Cpt. Tombul i ja, Cpt. Mike. Pogoda na wysokości Zoncolan była kompletnie do kitu, mgła, widoczność taka, że jak splunąć od serca, to nie widać, w kogo się trafiło. Chociaż przy mocnych lefrektorach i podświetlanych jak na przylądku Carnaval namiotach RedBulla to efekt był wcale przyjemny. Zwłaszcza jak już koleś z RedBulla wlał w nas kilka kolejek wódki truskawkowej i przestało nam dokuczać zimno.
Ludzi było niewiele, tzn. jeśli porównać do poprzednich lat. Nikt poza nami i czwórką rycerzy się nie przebrał, więc wzbudzaliśmy sporo sensacji i pewnie moje zdjęcia w tym stroju będą wisiały w necie przez najbliższych 50 lat, bo chyba parę setek osób się z nami fotografowało.
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę - to co mi się we Włoszech naprawdę podoba, to że ludzie się bawią normalnie. Ładnych parę setek ludzi, żadnych ogrodzeń, żadnych ochroniarzy z psami, głośna muzyka, alkohol leje się strumieniami i uwierzcie, że nikt się nie pobił, żadnych awantur. Kultura.
A pije się w naszym regionie ostro. I w sumie o to się cała frajda trochę rozbiła, bo Cpt. Tombul tak się załatwił w sobotę, że w niedzielę rano go w stanie śpiączki ratowało pogotowie, przez co nastroje siadły maksymalnie. Wyobraźcie sobie - stoimy wszyscy w kretyńskich strojach, rury od odkurzaczy poprzyczepiane do dupy, na głowach plastikowe pokrywy od żyrandoli, a tu kolesia w naszym Vanie przywracają do życia zastrzykami jak na Pulp Fiction. A Tombul jak się obudził, najpierw prawie strzelił w oko ratownika, a potem się uparł, że do szpitala nie pojedzie, tylko zjedzie z nami rakietą. Powiedzieliśmy mu, że zjechać to on zaraz może - dwa metry pod ziemię, ale do szpitala i tak się nie zgodził zabrać.
Zjechaliśmy więc we trzech, i to było szczęście w nieszczęściu, bo jak nam rakieta podskoczyła na wyboju, to się załamało podwozie i zaryliśmy trochę w śnieg. Cpt. Brazza, który jechał na ogonie, zdołał nas dopchnąć do mety, ale gdyby Tombul siedział na dziobie, tak jak to było planowane, tobyśmy nie dali rady.
Miałem robić zdjęcia, ale pogoda była do dupy, nic nie było widać, padał deszcz, akcja z Tombulem nadszarpnęła nam morale i straciliśmy kolejkę, w końcu pojechaliśmy jako przedostatni wózek, a i to dlatego, że ostatni należał do jakiegoś ważnego sponsora. Skręciłem może ze trzy minuty filmu Nokią, zupełnie bez sensu zresztą, ale byłem naprawdę mocno oszołomiony akcją ratunkową.
W necie są już pierwsze wrzuty z tej imprezy, i tylko potwierdzają słuszność decyzji o niewyciąganiu kamery z samochodu - przejeżdżające Boby widać przez około dwie sekundy, wyłaniają się z mgły i natychmiast znikają. Poza tym nie widać nic - chyba że stojący bez ruchu, przemoczony tłum to też jest coś.
W każdym razie nie żałuję, że wziąłem w tym udział - sobotnia impreza była fajna, w niedzielę też w sumie się nie nudziłem. Za dwa lata, podczas kolejnej edycji, zamierzam wystawić mój własny wóz i wygrać.
"Wszystko było git do momentu kiedy
Zabrakło jaj naszego wodza, Bahledy..."
Stawiliśmy się na kosmodromie już w sobotę, wszyscy w pełnym umundurowaniu i w randze kapitana, tj. Cpt. Cuty, Cpt. Brazza, Cpt. Tombul i ja, Cpt. Mike. Pogoda na wysokości Zoncolan była kompletnie do kitu, mgła, widoczność taka, że jak splunąć od serca, to nie widać, w kogo się trafiło. Chociaż przy mocnych lefrektorach i podświetlanych jak na przylądku Carnaval namiotach RedBulla to efekt był wcale przyjemny. Zwłaszcza jak już koleś z RedBulla wlał w nas kilka kolejek wódki truskawkowej i przestało nam dokuczać zimno.
Ludzi było niewiele, tzn. jeśli porównać do poprzednich lat. Nikt poza nami i czwórką rycerzy się nie przebrał, więc wzbudzaliśmy sporo sensacji i pewnie moje zdjęcia w tym stroju będą wisiały w necie przez najbliższych 50 lat, bo chyba parę setek osób się z nami fotografowało.
Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę - to co mi się we Włoszech naprawdę podoba, to że ludzie się bawią normalnie. Ładnych parę setek ludzi, żadnych ogrodzeń, żadnych ochroniarzy z psami, głośna muzyka, alkohol leje się strumieniami i uwierzcie, że nikt się nie pobił, żadnych awantur. Kultura.
A pije się w naszym regionie ostro. I w sumie o to się cała frajda trochę rozbiła, bo Cpt. Tombul tak się załatwił w sobotę, że w niedzielę rano go w stanie śpiączki ratowało pogotowie, przez co nastroje siadły maksymalnie. Wyobraźcie sobie - stoimy wszyscy w kretyńskich strojach, rury od odkurzaczy poprzyczepiane do dupy, na głowach plastikowe pokrywy od żyrandoli, a tu kolesia w naszym Vanie przywracają do życia zastrzykami jak na Pulp Fiction. A Tombul jak się obudził, najpierw prawie strzelił w oko ratownika, a potem się uparł, że do szpitala nie pojedzie, tylko zjedzie z nami rakietą. Powiedzieliśmy mu, że zjechać to on zaraz może - dwa metry pod ziemię, ale do szpitala i tak się nie zgodził zabrać.
Zjechaliśmy więc we trzech, i to było szczęście w nieszczęściu, bo jak nam rakieta podskoczyła na wyboju, to się załamało podwozie i zaryliśmy trochę w śnieg. Cpt. Brazza, który jechał na ogonie, zdołał nas dopchnąć do mety, ale gdyby Tombul siedział na dziobie, tak jak to było planowane, tobyśmy nie dali rady.
Miałem robić zdjęcia, ale pogoda była do dupy, nic nie było widać, padał deszcz, akcja z Tombulem nadszarpnęła nam morale i straciliśmy kolejkę, w końcu pojechaliśmy jako przedostatni wózek, a i to dlatego, że ostatni należał do jakiegoś ważnego sponsora. Skręciłem może ze trzy minuty filmu Nokią, zupełnie bez sensu zresztą, ale byłem naprawdę mocno oszołomiony akcją ratunkową.
W necie są już pierwsze wrzuty z tej imprezy, i tylko potwierdzają słuszność decyzji o niewyciąganiu kamery z samochodu - przejeżdżające Boby widać przez około dwie sekundy, wyłaniają się z mgły i natychmiast znikają. Poza tym nie widać nic - chyba że stojący bez ruchu, przemoczony tłum to też jest coś.
W każdym razie nie żałuję, że wziąłem w tym udział - sobotnia impreza była fajna, w niedzielę też w sumie się nie nudziłem. Za dwa lata, podczas kolejnej edycji, zamierzam wystawić mój własny wóz i wygrać.
Etykiety:
Crazy Bob,
impreza,
rakieta,
reanimacja,
Zoncolan
sobota, 8 marca 2008
środa, 5 marca 2008
Cpt. Mike
Wspominałem już, że po robocie budujemy z chłopakami statek kosmiczny? Odlatujemy w niedzielę, powinny być jakieś foty ze startu.
A to ja w niekompletnym jeszcze kombinezonie. Statek w tle. Wszystko odbywa się w hangarach na przylądku Carnaval oczywiście.
Dziś zupełnie inne klimaty niż wczoraj - słucham King Crimson. Też niezłe.
A to ja w niekompletnym jeszcze kombinezonie. Statek w tle. Wszystko odbywa się w hangarach na przylądku Carnaval oczywiście.
Dziś zupełnie inne klimaty niż wczoraj - słucham King Crimson. Też niezłe.
wtorek, 4 marca 2008
Dwa wstrząsy
Dwie rzeczy, które mną dzisiaj wstrząsnęły to po pierwsze - smażone kalmary na obiad, a po drugie - właśnie odkryłem, że w Arch Enemy naprawdę śpiewa kobieta. Myślałem, że tak sobie tylko do teledysku wstawili dla jaj. No to już bomba.
sobota, 1 marca 2008
praktica
Pierwsze koty za płoty. Chociaż...
Moje poharatane w zeszłym roku dało o sobie znać teraz - manualne ustawianie ostrości chwilowo mnie przerasta, muszę iść do okulisty. Pewnie czekają mnie jakieś szkła.
Poza tym fotograf skanował mi ten film chyba na domowym skanerze - 1667x983 px to jakiś żart jest z negatywu 35mm.
Tego samego dnia cyfrówką zrobiłem to:
Zabawa ze starym aparatem jest wspaniała - chciałbym mieć czas na fotografię czarno-białą, ale niestety, nie da się w życiu robić wszystkiego.
Następną rolkę zrobioną prakticą zdecydowanie wywołam u innego fotografa. Bo ostrość jak ostrość, ale światło ustawiałem dobrze, a kolory wyszły takie, jak na przeterminowanym ORWO. Niby fajny vintage'owy klimat, ale jednak chciałbym sam sobie takie efekty ustawiać, a materiał źródłowy mieć dobry.
Moje poharatane w zeszłym roku dało o sobie znać teraz - manualne ustawianie ostrości chwilowo mnie przerasta, muszę iść do okulisty. Pewnie czekają mnie jakieś szkła.
Poza tym fotograf skanował mi ten film chyba na domowym skanerze - 1667x983 px to jakiś żart jest z negatywu 35mm.
Tego samego dnia cyfrówką zrobiłem to:
Zabawa ze starym aparatem jest wspaniała - chciałbym mieć czas na fotografię czarno-białą, ale niestety, nie da się w życiu robić wszystkiego.
Następną rolkę zrobioną prakticą zdecydowanie wywołam u innego fotografa. Bo ostrość jak ostrość, ale światło ustawiałem dobrze, a kolory wyszły takie, jak na przeterminowanym ORWO. Niby fajny vintage'owy klimat, ale jednak chciałbym sam sobie takie efekty ustawiać, a materiał źródłowy mieć dobry.
Subskrybuj:
Posty (Atom)