Jeśli za czymś tęsknię w mojej poprzedniej pracy, to za obiadami. Niezależnie od tego, jaką to gównianą robotą zajmowaliśmy się danego dnia, kiedy w południe zaczynały bić dzwony, rzucaliśmy łopaty, kilofy, betoniarki i nasz ciężki sprzęt i ruszaliśmy do najbliższej restauracji. Pomijając ostatni okres, kiedy to jadaliśmy u zbankrutowanego burdeltaty, zazwyczaj restauracje były pierwszej, no a przynajmniej 1b klasy.
A w piątki... no tak, w piątki wszędzie podawali calamari fritti. Na które właśnie nabrałem smaku. I właściwie to już postanowione - w piątek około południa ubiorę się w moje robocze ciuchy, przybrudzę gliną i pojadę sobie do Friuli, mojej ulubionej trattorii w okolicy, żeby wciąć się na menu operaio. Bo trzeba dodać, że obiady po 10 euro za dwa dania są zarezerwowane dla roboli - jeśli się wejdzie po cywilnemu, to za to samo jedzenie trzeba zapłacić ze dwa razy więcej.
To się nazywa po naszemu: "sprawiedliwość społeczna".
A w piątki... no tak, w piątki wszędzie podawali calamari fritti. Na które właśnie nabrałem smaku. I właściwie to już postanowione - w piątek około południa ubiorę się w moje robocze ciuchy, przybrudzę gliną i pojadę sobie do Friuli, mojej ulubionej trattorii w okolicy, żeby wciąć się na menu operaio. Bo trzeba dodać, że obiady po 10 euro za dwa dania są zarezerwowane dla roboli - jeśli się wejdzie po cywilnemu, to za to samo jedzenie trzeba zapłacić ze dwa razy więcej.
To się nazywa po naszemu: "sprawiedliwość społeczna".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz